"Nie można przecież żyć tylko na próbę". Podsumowanie 2014

Jak dziś pamiętam moment, gdy publikując zeszłoroczne podsumowanie, napisałam na prywatnym Facebooku:


"To był niesamowity rok! Po raz pierwszy podsumowuję, ale nie robię postanowień.
 Życie i tak mnie zaskoczy ;)" 


Dos cosas: po pierwsze, gdybym wiedziała, co wydarzy się w 2014, to trudno 2013 byłoby mi nazwać niesamowitym (choć oczywiście taki był!). Po drugie, chyba przewiduję przyszłość, bo życie oczywiście zaskoczyło. Niewyobrażalnie i totalnie niemożliwie. 

Czytaj dalej

Wesołych Świąt! Haha.

Posprzątane? Karp zabity? Pierogi ulepione? A barszczyk już się gotuje, czy jutro razem z kompotem z suszu? No jak to, jeszcze nie wszystkie prezenty zapakowane? Halo, przecież jutro już Wigilia! Że taki zagoniony jesteś i nie miałeś czasu? Jasne, ja wiem, wszyscy jesteśmy zagonieni. Ahaaa, bo nie mogłeś nigdzie kupić takiej choinki, jaką sobie wymarzyłeś? No tak, to koniecznie wsiadaj w samochód i jedź, choćby i do drugiego miasta - bez tego się przecież nie obejdzie. 

Czytaj dalej

Inspiracja prosto z Wiednia - świąteczne ozdoby DIY.

Wiedeńskie jarmarki sprawiły, że ozdoby którymi zwykle dekorujemy nasze drzewko czy dom, przestały być już tak atrakcyjne (kokardki i słomki stały tylko dodatkami). Jedno stoisko z dekoracjami totalnie nas urzekło, ale ja szczerze mówiąc nie sądziłam, że można coś takiego zrobić samemu. Okazuje się, że DIY nie musi być skomplikowane i pachnące dekoracje handmade można zrobić w ciągu jednego popołudnia!



Czytaj dalej

Jarmark adwentowy w Wiedniu.

Jarmarki adwentowe już od połowy listopada wyskakiwały mi na Facebooku w dosłownie co trzecim statusie. Zdjęcia mieniły się kolorami i światełkami, niewiele brakowało, żeby poczuć unoszący się w powietrzu zapach grzańca, także bez problemu można było wczuć się w klimat zbliżających się Świąt. A pamiętając o założeniu wyjazdu poza Kraków i Żywiec przynajmniej raz w miesiącu, nie mogło paść na nic innego, jak właśnie na jarmark przedświąteczny. I tak w grudniu padło na Wiedeń.



Czytaj dalej

Odliczam! I to wcale nie do końca roku.

Pamiętacie, jak w maju cieszyłam się jak dziecko promocją urodzinową Wizzaira? Tak, właśnie tą, w której węgierski przewoźnik dodawał do każdego biletu drugi gratis. Cieszę się nadal, bo bilety, które wtedy zostały kupione, wciąż czekają na odprawę! Wiecie kiedy to nastąpi? :D Aaaaaaaaaaaaaaaaa!!!! <3 ZA MIESIĄC będę ruszać w drogę! Rany, nigdy jeszcze nie musiałam tyle czekać na kupiony lot- aż 8 miesięcy...

Czytaj dalej

Andaluzja na wesoło :)

Grudzień postanowiłam rozpocząć na przekór temu, co dzieje się za oknem. Tak bardzo brakuje mi słońca, tak bardzo brakuje mi ciepełka... Leżenie pod kocem z kubkiem herbaty z cytryną i miodem jest fajne, ale nic nie zastąpi uderzeniowej dawki witaminy D w postaci promieni słonecznych. Póki tego nie ma, trzeba sobie jakoś radzić i ja na przykład oglądam słoneczne zdjęcia. Dużo i często, bo mam ich pod dostatkiem - wciąż nie skończyłam selekcji zdjęć z Erasmusa. Właśnie w trakcie takiej selekcji doszłam do wniosku, że pokazując Wam jakieś miejsce, czy zdając relację z wyjazdu, zawsze wybieram te lepsze i ładniejsze zdjęcia. Idealne miny, ładne pozy i wszystko (dosłownie) "jak z obrazka". A przecież kwintesencją takich wyjazdów nie jest to, co na zdjęciu takie doskonałe. Bo najlepiej zawsze wspomina się chwile największego śmiechu, głupich min i spontanicznych ujęć. 


Czytaj dalej

Cudowne pożegnanie z Andaluzją!

 

Plan był następujący: wyjeżdżamy z Granady, jedziemy wygrzać się na Plaży Zmarłych (Playa de los Muertos), robimy sobie tam piknik, śpimy w blasku księżyca przy szumie morskich fal i rano następnego dnia wracamy do Walencji. Plany (jak to plany) szybko wzięły w łeb.

Czytaj dalej

Magii w Granadzie nie poczujesz.


Quien no ha visto Granada no ha visto nada.
Kto nie widział Granady, nie widział niczego.


To hiszpańskie przysłowie jest znane pewnie wielu z Was. Sami jechaliśmy z przekonaniem, że choć Sevilla była przepiękna, Malaga (która miała być beznadziejna) tak bardzo pozytywnie nas zaskoczyła, to Granada będzie w ogóle poza wszelaką skalą zachwytu. Bo to przecież perła, jedyne takie miejsce w Europie, ba! może nawet na świecie. No i klops. Sprawdziło się coś innego - im większe masz oczekiwania, tym większe będzie rozczarowanie.

Czytaj dalej

Málaga? Tak, chętnie tu zamieszkam!



O Maladze przed wyjazdem słyszałam wiele i w większości były to opinie... negatywne. Że nic ciekawego ani charakterystycznego, że nie ma czego zwiedzać ani czym się zachwycać. Być może nawet ominęlibyśmy Malagę, lub wpadli tylko na chwilę. Na szczęście w Maladze mieszkają Olga i Alicia, które poznałam przy okazji projektu na Cyprze. I wiecie co? Pojechałam, zobaczyłam i powiem Wam jedno: Málaga jest super!

Czytaj dalej

Liebster Blog Award

Miał być dziś post z Malagi, ale na to musicie jeszcze poczekać. A pretensje i zażalenia proszę kierować do Kasi, która nominowała mnie do Liebster Blog Award. Dzięki Kasiu za nominację, a Wam drodzy Czytelnicy spieszę z wyjaśnieniem o co chodzi.

Czytaj dalej

Wrocław - sposób na dobry humor.

Tak sobie po powrocie z Erasmusa wymyśliłam, że przynajmniej jeden weekend w miesiącu chcę spędzić poza Krakowem i poza Żywcem, odwiedzając przy okazji amigos z Walencji. We wrześniu wyskoczyłam na dwa dni do Warszawy, październik kończy się fantastycznym weekendem we Wrocławiu. Trochę wyluzowałam, znowu ktoś rozumiał (lub serwował) kiepskie i hermetyczne żarciki, z których wciąż nie możemy przestać się śmiać. Poza tym było bardzo słonecznie, ciepło i przyjemnie, a ostatnio cierpię na chroniczny brak promieni UV. Mogłabym wyliczać i wyliczać co działo się fajnego.


Czytaj dalej

Małpy, Gibraltar i piękne widoki.


Gibraltar to jedynie kilkugodzinny przystanek na naszej drodze z Tarify do Malagi, ale te kilak godzin wystarczyło, żeby spędzić naprawdę ciekawy i emocjonujący dzień! Zaraz po przekroczeniu granicy (tak, tak - kontrola dowodów osobistych, dwóch celników, wszystko jak za starych czasów) zatrzymało nas czerwone światło. Staliśmy tak dobre 15 minut i Przemek zaczął się już denerwować, aż zobaczył przed nami... wzbijający się samolot. Cóż, to nie było zwykłe skrzyżowanie. Na Gibraltarze jezdnia krzyżuje się z pasem startowym na lotnisku, takie atrakcje na przywitanie!

Czytaj dalej

Ty też będziesz chciał tu przyjechać!


Ależ byliśmy spragnieni takich widoków! Po 3 dniach w gorącej Sevilli, bez wiatru i morza w pobliżu, zachód słońca na plażach Tarify był po prostu cudowny. Wysiedliśmy z samochodu pobiegliśmy na plażę, pluskając się w oceanie jak małe dzieciaki, które nigdy nie były nad morzem.

Czytaj dalej

Wszystkie drogi prowadzą do... Katedry w Sevilli.





Do Sevilli  dojechaliśmy wieczorem, podjeżdżając samochodem pod sam hostel. W samym centrum, malutki, bardzo elegancki, z przepysznymi śniadaniami i szalenie miłą atmosferą. Co więcej, te wszystkie wspaniałości cenowo były z zakresu "najtańszych". Jeśli kiedykolwiek będziecie planować nocleg w Sevilli,
Czytaj dalej

Ekspresowa Córdoba.


Kordobę, która była pierwszym punktem naszej wyprawy, potraktowaliśmy trochę po macoszemu. Na cały trip mieliśmy 6 dni, plany spore, a już pierwszego dnia wystartowaliśmy z opóźnieniem (samochód w wypożyczalni nie był gotowy na czas, Asia oddawała rano ostatnie projekty, chłopaki i ja wyprowadzaliśmy się z naszych mieszkań). ALE TO NIC! Po kilku miesiącach życia na południu Europy nasze - "nieco ponad" - dwugodzinne opóźnienie było przecież w zasadzie żadne. To miały być wakacje, głupotą więc byłoby stać się niewolnikami czasu :)

Czytaj dalej

Kulinarny Offtop: Salmorejo cordobés.

Dziś przepis bardzo, bardzo hiszpański! Proponuję zupę pomidorową w wersji prosto z Andaluzji... na zimno. Po raz pierwszy salmorejo jadłam przypadkiem w Sevilli, później zamawiałam przy każdej kolejnej okazji.  Choć upały się już skończyły, salmorejo wciąż smakuje tak samo pysznie :)  Spróbujcie koniecznie, póki sezon na pomidory trwa!


Czytaj dalej

Śródziemnomorskie obrazki.

Mgliste poranki, deszczowe popołudnia i jesienny wiatr sprawiają, że coraz częściej oglądam zdjęcia. Zaczynam oczywiście od tych, które przywołują fantastyczne wspomnienia z Erasmusa, ale przeglądam i te, które piorunują mnie po prostu promieniami słońca i duchem wakacji. Dziś postanowiłam, że czas na drugi post z Krety - bardzo słoneczny i bardzo obrazkowy. Bez historii i opowieści, za to z dużą dawką słońca i śródziemnomorskiego ciepła :)

Swoją drogą, chyba nadszedł czas wywołania kolejnych zdjęć. Chociaż powoli zaczyna brakować mi ścian...

Jezioro Kournas


Czytaj dalej

Europejskie Karaiby, czyli najpiękniejsze plaże Krety.

Rodzinne wakacje mają jedną wielką zaletę - jadąc z rodzicami nigdy nie muszę się o nic martwić. Myślenie zostawiam właściwie w domu i cieszę się chwilami beztroski. Wakacje z moimi rodzicami mają do siebie też to, że nigdy nie oznaczają nudy na plaży, bo generalnie "musi się coś dziać", trzeba jak najwięcej zobaczyć i wykorzystać wakacje na maksa. Czego chcieć więcej? <3


 

Czytaj dalej

To był piękny sen!

Mija dokładnie rok, odkąd na blogu pojawił się pierwszy wpis. Byłam wtedy dwa tygodnie przed wyjazdem do Walencji: przerażona, pewna, że skrócę wyjazd do jednego semestru... o ile nie wrócę po tygodniu. Za kilka dni minie miesiąc, odkąd wróciłam do domu. Te 11 miesięcy minęło jak krótki sen, z którego niestety musiałam się obudzić.



Czytaj dalej

Kierunek - dom! I Autostopowy powrót vol. 6

Sobota była dniem rekordowym. Byliśmy w drodze najdłużej i złapaliśmy najwięcej samochodów, chociaż na początku wcale się na to nie zanosiło. Najtrudniej było nam wyjechać z samej Bordighery. Po dwóch godzinach machania na wszelkie sposoby tabliczkami  "Milan", "Anywhere" i  "Nice" zatrzymała się w końcu włoska para, która wysadziła nas na ostatniej włoskiej stacji benzynowej. Ale stamtąd było chyba jeszcze trudniej się wydostać... Zapadła decyzja, że idziemy do bramek. A to oznaczało wyjście przez zjazd z autostrady, przekroczenie jednego pasa, pasa zieleni, drugiego pasa i wspinaczkę po nasypie do góry. To trochę cud, że przeżyliśmy.

Co prawda Marcin powbijał sobie jakieś kolce do stóp, ale w nagrodę na górze znalazł 5 euro. Gdy tylko przekroczyliśmy bramki, poszło już błyskawicznie! Najpierw bardzo amerykański Francuz zabrał nas do kolejnych bramek, zaraz potem zatrzymała się Francuzka, z którą wjechaliśmy w góry. Osobówkę zamieniliśmy na campera i samotnego tatusia z dwójką synków.

 

Czytaj dalej

Kulinarny offtop: Bananowe wspomnienia.

Po powrocie wciąż próbuję jakoś dostosować tutejszą rzeczywistość do tej idealnej, którą miałam w Walencji. W dalszym ciągu mam przestawiony zegar biologiczny i nie zasypiam przed 1 w nocy, poranek zaczynam od kawy i ciacha lub... pysznego bananowego koktajlu. To jedna z najprostszych kulinarnych zachcianek, którą mogę do woli serwować sobie w Polsce. W sam raz na sobotni poranek, ale i każdy inny w ciągu tygodnia.


A gdy dodamy na górę bitą śmietanę... mamy wspaniały deser!

Czytaj dalej

Nasza własna filmowa historia I Autostopowy powrót vol.5

Fabienne wracała akurat z pracy, gdy zobaczyła nas siedzących na murku z kartonem "ANYWHERE". Nigdy wcześniej nie brała autostopowiczów, ale nasza tabliczka wprawiła ją w takie zdumienie, że postanowiła zawrócić. A raczej ciekawość ją zawróciła, bo jak szalonym  trzeba być, żeby chcieć jechać  "gdziekolwiek"?

To nie mogło dziać się naprawdę.

Czytaj dalej

Monako takie luksusowe I Autostopowy powrót vol. 4

Blask, blichtr, bogactwo, ferrari i wszechogarniający snobizm - dokładnie tego spodziewałam się po Monako. Że będzie zapierać dech w piersiach, porażać atrakcyjnością i wzbudzać zachwyt. Gdziekolwiek się jedzie, Monako zawsze jest nie po drodze, dlatego za jeden z celów tej podróży postawiliśmy sobie właśnie to państwo. I całe szczęście - odhaczone, nie trzeba tu już więcej wracać.


Czytaj dalej

Jak utknęliśmy w niechcianych górach i było bardzo fajnie I Autostopowy powrót vol.3

Z Marsylii zabrało nas hiszpańskie rodzeństwo, pracujące w Ameryce Południowej. Jechaliśmy sobie na tylnych siedzeniach wraz ze szklanym blatem ich stołu i muszę przyznać, że i tak było całkiem wygodnie. Wysadzili nas w Aix - en - Provence, na niewielkim rondzie, które miało być skutecznym miejscem na złapanie czegoś do Nicei. Faktycznie, na poboczu porozrzucane były tabliczki z różnymi destynacjami (nawet Saloniki!). Były i podpisy na murku - znaleźliśmy nawet polski akcent, więc postanowiliśmy zostawić pamiątkę po sobie. Ja łapałam, Marcin pisał.


Czytaj dalej

Kulinarny offtop: Sałatka bardzo hiszpańska (+ recenzja hiszpańskich produktów z Lidla).

Wczoraj - dokładnie tydzień po moim powrocie - w Lidlu rozpoczął się hiszpański tydzień, więc sporo czasu spędziłam dziś przy regałach, sprawdzając, które z produktów naprawdę są z Hiszpanii i co ma szanse choć trochę przypomnieć mi smak Tamtego Życia. Kupiłam, wróciłam do domu, zrobiłam sałatkę i... Udało się!



Czytaj dalej

Różne oblicza Marsylii I Autostopowy powrót vol.2

Marsylia przywitała nas palącym słońcem i parą pijanych bezdomnych leżących na schodach w miejscu, w którym wysadził nas kierowca. Czekaliśmy na Eliasza w tym uroczym towarzystwie - koło dworca kolejowego - jakieś pół godzinki, po czym poszliśmy zostawić bagaże. Eliasz wynajmuje pokój u szalonej francuskiej artystki, więc na krótki czas zamieszkaliśmy w bardzo klimatycznym miejscu z uroczym tarasem. Prysznic, krótka drzemka i ruszyliśmy zwiedzać.

 

Czytaj dalej

Nie może być zbyt łatwo! I Autostopowy powrót vol.1

Gdybym miała wsiąść w samolot i w ciągu niecałych trzech godzin zamienić erasmusową rzeczywistość na tę polską, chyba umarłabym z rozpaczy. Teraz w sumie też umieram (może nawet bardziej?), ale przynajmniej po drodze spełniłam jedno z moich większych marzeń. Przejechałam autostopem przez pół Europy. Serio, udało się! 



Czytaj dalej

Błogie lenistwo? Skądże!

Jeśli myślicie, że od ostatniego wpisu na blogu bezczelnie się lenię, to wpadłam tu właśnie po to, żeby wybić Wam to z głowy. Post - erasmusowe wakacje wcale do leniwych nie należą!

Ostatni egzamin napisałam 5 czerwca, ostatnią pracę wysłałam jakieś 6 dni później. Zatem od miesiąca mam pełnoprawne wakacje. Że niby pełen luz, chill i w ogóle. Ha, WCALE NIE! Słuchajcie, nie można spędzić 6 tygodni nic nie robiąc. Nawet, gdy mieszka się w Hiszpanii, jest pełnia lata, a z okna w kuchni widać basen. Zwłaszcza wtedy.

 
Czytaj dalej

Policzmy do dziesięciu.

Policzmy do dziesięciu. Zacznijmy od września, skończmy w czerwcu. Trwa dziesiąty miesiąc, a mnie wydaje się, jakbym przyjechała tutaj najwyżej miesiąc temu.

Dzisiejszy post jest pierwszym i ostatnim, który pojawi się na blogu w tym miesiącu. Jak zauważaliście, już w maju częstotliwość wpisów rażąco spadła. Choć skończyłam egzaminy, kończę też powoli prace, które jeszcze muszę oddać, czasu będę mieć bardzo mało. Ba, nie będę go mieć w ogóle. Bo zegar tyka coraz szybciej. Bo ludzie po kolei zaczęli wyjeżdżać. Bo nagle zdałam sobie sprawę, ile jeszcze rzeczy jest do zrobienia, zobaczenia, doświadczenia, zjedzenia( :D !). Bo tyle rzeczy nieubłaganie dobiega końca.

Będę trochę w trasie, więc zaglądajcie na facebooka i instagram - szczególnie na instagramie będzie się pewnie coś w miarę regularnie pojawiać. A ja wrócę tu pod koniec lipca, bo jest jeszcze mnóstwo rzeczy, które chcę Wam pokazać i  kilka historii, które będę chciała opowiedzieć.

Za 40 dni będę w Polsce i dziś myślę o tej dacie po raz ostatni. Cudowne sześć tygodni przede mną!




Do zobaczenia! :)

Czytaj dalej

Pochmurne Alicante.

Jak już wiecie z moich nieustających narzekań (choć w tym semestrze trochę się hamuję), sesja jest tu czasem paskudnym. Naprawdę, jeśli ktoś jeszcze łudzi się, że w Hiszpanii to tylko wakacje i nicnierobienie, to niech szybko przestanie. Pierwszy egzamin, który pisałam we wtorek, przeszedł moje najśmielsze wyobrażenia, niestety w złym tego słowa znaczeniu. Dlatego środa musiała być dniem totalnego odreagowania, bo nie istniała najmniejsza szansa, żebym rozpoczęła naukę do kolejnego starcia. A, że nadarzyła się okazja na wycieczkę... :)



Czytaj dalej

Chyba nadchodzi najgorsze.

Mija powoli dziewiąty miesiąc mojego pobytu w Walencji. Dziewiąty miesiąc mojego studiowania, wstawania prawie codziennie na zajęcia o 8.30, robienia zadań domowych, pisania prac i - choć prawie nikt mi w to nie wierzy - ciężkiej nauki. Dziś wstałam po raz ostatni. Poszłam na ostatnie zajęcia, oddałam ostatnią pracę i dostałam ostatnie dopuszczenie do egzaminu. Zaczyna się więc najgorsze.

Czytaj dalej

Kulinarny offtop: Kolorowa kasza.

Hej ho! 

Wchodzę dziś na bloga, patrzę i... widzę, jak bardzo go zaniedbałam. Gdzie te "czasy świetności", gdy pojawiał się wpis dwa razy w tygodniu? Uciekły. Ale wrócą, przynajmniej taką mam nadzieję. Tylko nie nastąpi to zbyt szybko - teraz sesja, a potem wyciskać będę z ostatnich chwil tutaj wszystko co się da. Choć to chyba nic dziwnego, że wolę wyjść na plażę/spacer/pobiegać, niż spędzać czas przed komputerem? Szczególnie, że w powietrzu czuć już ten cudowny zapach wakacji, słońce nie pozwala wyjść z domu bez okularów słonecznych, a morska woda powoli zachęca do leniwych kąpieli.  
Jest cudownie! <3

Dziś jest więc szybki przepis! Nie martwcie się, zaległe wycieczki dłuższe i krótsze jeszcze się tu pojawią, tylko trochę z opóźnieniem ;)


Czytaj dalej

"No co Ty, po co jedziesz do Saragossy?"

Bo w Saragossie jest pięknie! Jest bardzo "hiszpańsko", urokliwie i czas nie pędzi jak w Madrycie. Są życzliwi ludzie, klimatyczne miejsca i bardzo silny wiatr. Ale i on ma swój urok.

Na majówkę do Saragossy pojechaliśmy tak naprawdę w odwiedziny, a cała zabawa miała zawierać się w podróży autostopem. I faktycznie - niezły mieliśmy ubaw, gdy pierwsza pani która się zatrzymała, powiedziała, że stąd do Saragossy nikt nas nie weźmie i musimy stanąć po drugiej stronie miasta. Okej, przejechaliśmy rowerami przez miasto i stanęliśmy na poboczu (już) czteropasmowej autostrady i tak czekaliśmy, aż cokolwiek pojedzie. Zapamiętajcie sobie raz na zawsze - dzień wolny od pracy to fatalny czas na łapanie stopa! W każdym razie nie czekaliśmy jakoś długo (pół godziny?) i zatrzymała się miła pani, która zawiozła nas... 20km dalej. "Lepszy rydz niż nic" - pomyśleliśmy i zadowoleni stanęliśmy na finalnej, głównej drodze do Saragossy. No na bardziej głównej się już nie dało. 

Czytaj dalej

Słońce, herbata i taxi, czyli nasz wielki marokański finisz.

Zapowiadało się fatalnie. Po powrocie z Chefchauen w Tanger wciąż padało, było zimno i pochmurne niebo przyspieszyło ogólnie panującą ciemność. Zdecydowaliśmy się więc na krótki spacer do nowej - tętniącej życiem o zmroku - części miasta. Nie spodziewaliśmy się, że nazajutrz czeka nas pogodowa niespodzianka :)


Czytaj dalej

Chefchaouen - błękitna perełka Maroka.


Małe górskie miasteczko, które nawet zachmurzone jest czarujące, a w strugach deszczu wciąż zapiera dech w piersiach. Witajcie w Chefchaouen!


Czytaj dalej

Niezwykły poranek!

Nadejdzie niedziela rano. Ta Niedziela, gdy poranek jest prawdziwie niezwykły, gdy poranek rozpoczyna dzień największego cudu tego świata. Poranek rozpromieniony blaskiem i Światłem Życia Wiecznego. Pełen nadziei na to, że śmierć to nie koniec, a początek  prawdziwej radości.
Czytaj dalej

Pustynia tuż za rogiem.

Jeśli kiedykolwiek wydawało się Wam, że jazda na wielbłądzie jest przyjemna, wygodna i sprawia wiele frajdy, to muszę Was rozczarować - tyłek boli, nogi bolą i w ogóle to strasznie niewygodnie jest. Stefan bardzo się starał, ale niestety był równie niewygodnym wielbłądem jak inne. 



Czytaj dalej

Kolor, smak i odgłos Marrakeszu.

Wysiedliśmy z pociągu chwilę po północy. Taksówkarze oczywiście już czekali, tym razem było jednak dużo spokojniej. Cena niższa, w taksówkach jechaliśmy dwójkami, a kierowcy nie próbowali powodować wypadków. Zostaliśmy wysadzeni na deptaku prowadzącym do głównego placu, do hostelu mieliśmy więc dwie minuty. I dla odmiany znaliśmy drogę! Byli oczywiście chętni "przewodnicy", ale udało się nam od nich uciec. Dotarliśmy na miejsce, dostaliśmy dwa wygodne pokoje, były łazienki, ciepła woda (Eleo tylko nie miała, jakimś dziwnym trafem przez cały wyjazd musiała brać zimne prysznice... zagadka jej pecha do tej pory nie została rozwiązana) i kontakty do naładowania sprzętu. Mieliśmy też błogą świadomość, że jutro mamy cały spokojny dzień i zwiedzanie bez ciężkich plecaków.

 

Czytaj dalej

Słoneczne oblicze Fezu.

Dzień 2

Budziki zadzwoniły o 6.30. Szybko zerwaliśmy się z łóżek, ubraliśmy kurtki i poszliśmy na taras na dachu podziwiać wschód słońca. Nasłuchiwaliśmy wołania na modlitwy, chłonęliśmy widok. Był zdecydowanie wart przygód dnia poprzedniego.

Czytaj dalej

Fez pod osłoną nocy.

Dworzec kolejowy, Fez, około godz. 20

Wysiedliśmy z pociągu na stacji końcowej i udaliśmy się do wyjścia. Poganiałam trochę towarzyszy, żebyśmy szli jakoś w środku tłumu, a nie zostali ostatnimi osobami przez dworcem. Ledwo opuściliśmy budynek, rzuciło się (tak, dosłownie - rzuciło!) na nas kilku taksówkarzy, krzycząc: "taxi, taxi? what hostel? medina? reservacion?". Zapaliła mi się czerwona lampka: najpierw ustalasz cenę, potem wsiadasz. "80 dirham, 80 dirham, czip prajs, veri gud prajs!". No i tu się okazało, że nasze "idealnie 4 osoby do taksówki" to będzie największy problem. Małe taksówki zabierają 3 pasażerów, a duże 6. Podzieliliśmy się więc na dwa samochody, choć nasz taksówkarz nie był chyba przekonany dokąd mamy jechać. Ten drugi też nie wydawał się być pewny nazwy Dar Lahnin. Niestety  Eleo z Johannesem i tym (jak mi się wydawało) bardziej ogarniętym kierowcą szybko zniknęli nam z pola widzenia. Przerażeni gwarem, ilością ludzi wkoło i tempem w jakim to wszystko się działo, usiedliśmy w końcu na tylnym siedzeniu, ściskając podręczne bagaże niczym najdroższe skarby. Pomyślałam wtedy, że w sumie to nie jest najgorzej, bo przynajmniej nikt z nas nie jest sam, we dwójkę zawsze raźniej. Chociaż mina Tomka niespecjalnie dodawała mi otuchy. I dokładnie w tym momencie otwarły się z mojej strony drzwi, taksówkarz wyciągnął mnie za rękaw z samochodu, Tomkowi kazał usiąść z przodu, a mnie zaczął prowadzić do innej taksówki. Tomek zdążył tylko zawołać: "nie mam telefonu!" i tyle go widziałam.

Ostatnie zdjęcie. Potem schowałam telefon i modliłam się, żeby nikt nas nie napadł i nie okradł.

Czytaj dalej

Autostopem do Rabatu.

Dzień 0

Operacja Maroko rozpoczęła się w Madrycie, skąd w niedzielny poranek startował nasz samolot. Do stolicy Hiszpanii pojechaliśmy w trójkę blablacarem (bardzo tutaj popularnym środkiem transportu) w sobotę rano, Johannes zwiedzał już od czwartku. Eleo do samego końca próbowała nas namówić do jazdy autostopem, ja byłam jednak sceptycznie nastawiona do tego pomysłu. Po pierwsze pogoda niezbyt zachęcała do kilkugodzinnego stania na wylotówce z miasta, a po drugie, gdyby się nie udało, musielibyśmy jechać pociągiem (podwójna cena blablacara). Poza tym ja jeszcze nigdy nie stopowałam, więc nie ukrywam, że trochę się bałam. Aż do następnego poranka.

Czytaj dalej

Ogień wart miliony

Jak efektownie puścić z dymem setki tysięcy euro? Można by usypać górę banknotów o najmniejszym nominale i podpalić. Działanie szybkie, proste i na pewno wzbudziłoby mnóstwo emocji. Ale można też trochę bardziej się wysilić i za taką kasę zrobić wielkie show. Mieszkańcy Walencji opanowali to do perfekcji!


 
Czytaj dalej

Ofrenda, światełka i nieprzespane noce

Jeśli uważacie, że człowiekowi trudno jest funkcjonować po nieprzespanej nocy, to wyobraźcie sobie, jak ma żyć gdy zarwie cztery. Albo pięć. W Las Fallas nie ma przebacz - nie śpisz, albo omija Cię cała magia wydarzenia.

Ofrenda - wszystkie parady zmierzały na Plaza del Virgen.
Z ofiarowanych kwiatów stworzono później postać patronki miasta.
Czytaj dalej

Wszystko idzie z dymem.

Zaczęło się! Największe święto w Walencji - Las Fallas - wystartowało oficjalnie wczoraj. Chociaż niektórzy mówią, że w piątek. W sumie to ciężko się połapać, bo masclety strzelają już tak dawno, że aż straciłam rachubę. W marcu to ona wyznacza rytm życia miasta.Tak czy inaczej: 15.03 to oficjalny start największego święta w Walencji i jednego z najbardziej osobliwych na świecie - Las Fallas.

Miejsce akcji: Plaza del Ayuntamiento, Valencia
Godzina: 14:00


Czytaj dalej

Jest nas już 3.

Wszystko układało się tak pięknie... Z Luisem zorganizowaliśmy już sobie życie w naszym wielkim mieszkaniu i skutecznie odstraszaliśmy wszystkich, którzy przychodzili obejrzeć wolne pokoje. I tak żyliśmy sobie jak brat i siostra, w wielkiej zgodzie i niezmąconym świętym spokoju. Aż do dziś.

Czytaj dalej

Co da Ci Erasmus? Poczytaj opinie studentów.

O stereotypach na temat Erasmusa już było. Najwyższa więc pora, żeby ujawnić prawdziwą twarz hiszpańskiego - a dokładniej walencyjskiego - życia. Czytajcie słowa tych, którzy tu byli i też swoje przeżyli.



Czytaj dalej

Gdy Erasmus idzie do lekarza

Erasmus też człowiek, chorować musi. Może nie musi, ale może mu się zdarzyć. Mi się zdarzyło już po raz drugi i tym razem mądrze leczę się sama. Za pierwszym razem postanowiłam jednak wybrać się do lekarza, bo jesienne przeziębienie bardzo dało mi się we znaki: katar, wysoka gorączka, uciążliwy kaszel. Uznałam, że warto skorzystać z ubezpieczenia, uniwersyteckiego lekarza i upewnić się, że to nic poważnego.

Lekarz "mojego okręgu" przyjmuje na wydziale geografii (3 minuty od mieszkania), gdzieś między piwnicą a pomieszczeniami gospodarczymi. Nie ukrywam, że trochę zajęło mi odnalezienie tych niewielkich, kiepsko oznaczonych drzwi. Wchodzę, a w środku tłum, zupełnie jak w polskiej przychodni. Pani w rejestracji przywitała mnie uśmiechem, a ja wydusiłam z siebie tylko: "soy erasmus, necesito médico".

Reakcja była natychmiastowa. Żadnych formularzy, żadnej rejestracji, zero sprawdzania ubezpieczenia. Pani poderwała się z krzesła i momentalnie zostałam zaprowadzona do gabinetu. Zatroskana pani z recepcji powiedziała kilka zdań do pani doktor (nie mam zielonego pojęcia co, bo niczego nie zrozumiałam) i wyszła. Zaczęła się wizyta.

-Co Ci dolega? - zapytała lekarka.
-Kaszlę, boli mnie głowa i mam gorączkę. I katar - odpowiadałam książkowymi zwrotami.
-Brałaś paracetamol?
-Tak.
Pani wstała z krzesła, sięgnęła po drewniany patyczek i podeszła do mnie:
-Chcę zobaczyć gardło.
-Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa.
-Dobrze, wystarczy. Masz jeszcze paracetamol?
- Eee...
-Pa - ra -ce - ta - mol, MASZ?
-Nie. 
-Dwie tabletki zawsze jak będzie gorączka  - powiedziała, wręczając mi opakowanie lekarstwa - To wszystko.
- A kaszel? - zapytałam.
- Przejdzie.
- Czy mogę dostać zwolnienie, bo właśnie trwają moje zajęcia, a ja jestem tutaj?
- Nie, możesz wrócić na uczelnię. Przecież nie masz gorączki.

Podziękowałam (w domyśle za ten darmowy paracetamol) i wyszłam. Prosto do łóżka, bo ledwo stałam na nogach. Jak skończyła się choroba? Antybiotykiem. Kaszel sam nie przeszedł i było tylko gorzej.

Morał?

Jeśli jedziesz na erasmusa, weź ze sobą lekarstwa, które zwykle Ci pomagają i lecz się sam. Antybiotyki, aspiryny, krople, syropy. Ja miałam pół walizki, a pokusiłam się o wizytę u lekarza. I choć było to ciekawe doświadczenie (które zaowocowało pokaźnym zapasem paracetamolu), stokroć bardziej polecam syrop z cebuli. Ten na przeziębienia zawsze się sprawdza ;)


ps
W czasie choroby polecam też gotującego współlokatora. Meksykańskie jedzenie samo stawia mnie na nogi :D


Czytaj dalej

"Operacja Maroko"

Dzisiejsze popołudnie spędziłam oglądając zdjęcia marokańskich przysmaków. Cóż, przygotowania do "Operacji Maroko" trwają w najlepsze! Ponieważ Malak przyleciał na kilka dni do Walencji, przy okazji spotkania postanowiłam dokładnie o wszystko go wypytać.  Mam już listę miejsc i przysmaków, których nie możemy ominąć oraz dokładne instrukcje co, gdzie, jak, z kim tak, a z kim nie. Zatem dziś kilka słów o tym jak to sobie wszystko wymyśliliśmy.

Czytaj dalej

Karnawał jak nigdy!

Karnawał trwa w najlepsze. Świętowanie rozpoczęliśmy tu w czwartek, a skończymy... 19 marca. Moment, czy karnawał nie kończy się już jutro? Karnawał tak, ale przed nami jeszcze... Las Fallas!

 

Czytaj dalej

Kulinarny offtop: Pyszne Pączki

Od rana ubolewam nad tym, że na śniadanie nie mogłam zjeść pysznego, świeżutkiego pączka. Przywitały mnie za to promienie słońca wpadające przez okno. I myśl, że (na całe szczęście) wieczorem będę objadać się pączkami homemade :)

Przed 11.11.2013, Tomek (gorące pozdrowienia dla Ciebie!) wpadł na pomysł wspólnego świętowania tego dnia w grupie Polaków. Wszyscy wspominamy tę imprezę do dziś. I choć Tomek wrócił już do Polski, idea "narodowych uroczystości" pozostała. Dziś czas na Tłusty Czwartek! Z tej okazji sprawdzony przepis na pyszne, domowe pączki :)


Czytaj dalej

Biegaj!

Na początek szybkie usprawiedliwienie: jak wiecie, byłam w Polsce zdawać egzaminy. Czas minął bardzo szybko, druga sesja szczęśliwie za mną. Ponieważ długo nie zawitam do domu, wolny czas spędzałam z bliskimi, a nie w wirtualnej rzeczywistości. Liczę na Waszą wyrozumiałość z powodu tego chwilowego zastoju na blogu ;)

Ale teraz jestem już znów w Walencji i powiem Wam, że zapowiada się szalony czas. Przede wszystkim dlatego, że przez tę - wymuszoną niejako - nieobecność, narobiłam sobie trochę zaległości na uczelni. Tak, jest to możliwe gdy ma się tylko trzy przedmioty i opuściło się półtora tygodnia. Więc niestety nie czeka mnie naukowy odpoczynek. Ale to nic! Przede mną wspaniała perspektywa, chociażby marcowej "Operacji Maroko". 

Dni coraz dłuższe, noce coraz cieplejsze - nawet w mieszkaniu nie jest już tak paskudnie zimno! Oznacza to, że wielkimi krokami zbliża się sezon plażowy. A to z kolei niezmiernie mobilizuje to większej aktywności i SYSTEMATYCZNEGO BIEGANIA. Wtorki, czwartki i soboty. Poza tym, nie mam pojęcia, kiedy znów będę mieszkać tak blisko plaży. No przyznajcie sami, grzechem byłoby nie korzystać! Dziś było idealnie: 18'C, zamglone słońce, piękna plaża. I doskonałe towarzystwo! Na początek 5km i kupa śmiechu. Oby tak dalej!

Ćwiczenia, które zalecamy oprócz biegania: 

Domi poleca rozciąganie...
... a Danilo przysiady z obciążeniem.

Ja polecam ćwiczenia na równowagę!


ps
Po dwóch tygodniach samotnego mieszkania mam nowego współlokatora! Kolegę z Meksyku poznacie lada dzień :)


Czytaj dalej

Z głową w chmurach na lotnisku w Bergamo.

Pamiętacie, jak miesiąc temu narzekałam na długą podróż z przesiadką w Belgii? Tym razem było bardzo przyjemnie, mimo, że też musiałam sporo czekać. Ale nie w Charleroi. Trasą Walencja - Bergamo - Kraków leciałam już po raz drugi, ale pierwszy raz sama i zamiast czekać 2h na samolot do Polski, czekałam prawie 5h. Niestety znów nie udało mi się pojechać do miasta. Na szczęście włoskie lotnisko jest dużo bardziej przyjazne.


 

Czytaj dalej

Chcesz oberwać pomidorem? I Buñol

Ja nie zdążyłam. Przyleciałam do Hiszpanii 2 września, a pomidory latały w powietrzu 28 sierpnia. Wiecie o czym mówię? Każdy kto przyjeżdża do Buñol w ostatnią środę sierpnia, chce rzucić w kogoś niejednym pomidorem i sam chce wyglądać jak sos do spaghetti. To tu każdego roku odbywa się Tomatina - słynna na całym świecie, wielka bitwa pomidorowa.

 
Czytaj dalej