To był piękny sen!

Mija dokładnie rok, odkąd na blogu pojawił się pierwszy wpis. Byłam wtedy dwa tygodnie przed wyjazdem do Walencji: przerażona, pewna, że skrócę wyjazd do jednego semestru... o ile nie wrócę po tygodniu. Za kilka dni minie miesiąc, odkąd wróciłam do domu. Te 11 miesięcy minęło jak krótki sen, z którego niestety musiałam się obudzić.



Stworzyłam piękne i rzeczowe podsumowanie, ale nie było sensu go publikować. Nie napisałam w nim niczego odkrywczego... Walencja jako idealne miejsce do mieszkania, wspaniali ludzie, wolno płynące życie i niesamowita atmosfera. A to wszystko przecież już wiecie, bo pisałam o tym na bieżąco. To nie jest podsumowanie, jakiego się pewnie spodziewaliście. To będzie podsumowanie tego, co przez ten czas działo się w mojej głowie i w moim sercu. Możecie więc skończyć w tym miejscu i przejść od razu do filmiku.

Myślę sobie, że przeżyłam tak wiele, że nie potrafię tego spamiętać. Jeździłam, poznawałam, doświadczałam, przeżywałam, jadłam... :) Za wszelką cenę chciałam zatrzymać wszystkie piękne chwile. Ale niestety tak się nie da. Patrzę teraz na moją ścianę, na której wisi podpisana flaga, styropian "piso de los guapos"  i która powoli zapełnia się zdjęciami, i czuję, jakby to wszystko działo się przez ten czas tylko w mojej głowie. Nie mogę uwierzyć, że w tak krótkim czasie mogło mi się przytrafić tak wiele wspaniałych rzeczy.

Moje serce i głowę wypełniły przez ten czas chyba wszystkie stany emocjonalne: strach, przerażenie, niepewność, ale i radość z poczuciem, że "mogę wszystko". Były chwile, że świat walił mi się na głowę, ale po nich przyszły te, które pierwszy raz bardzo długiego czasu dały mi poczucie szczęścia. Takiego pełnego i prawdziwego. Chciałam, żeby czas się zatrzymał i pozwolił mi w tym szczęściu trwać. Otaczali mnie wspaniali ludzie, a życie było tak idealne, że wręcz nierealne.

Czas i odległość poddały moje relacje w Polsce potężnej próbie: niektóre z nich wyszły z niej zwycięsko, niektóre poległy przy pierwszej okazji. I bardzo się z tego cieszę, bo choć to nie odległość jest wyznacznikiem zażyłości, zmusza nas do wysiłku, a na niego stać tylko tych, którym naprawdę zależy. Tak samo będzie i teraz. Myślę jednak, że większość z tych przyjaźni i znajomości nie musi się martwić o przetrwanie. Po pierwsze dlatego, że na Erasmusie relacje są szczere i dużo bardziej bezpośrednie - ludzie po prostu nie boją się być sobą. Po drugie, po Erasmusie świat zmniejsza się niewyobrażalnie, a odległość nie powinna być dla nikogo przeszkodą. Chyba nie bez powodu utarło się więc powiedzenie: "amigos de erasmus son para siempre" :)

I właśnie dlatego - choć płaczę pisząc i płakałam tworząc filmik - tak bardzo się cieszę, że zostawiłam w zeszłym roku to "moje doskonale poukładane życie z wizją wielkiej kariery i zdobywania świata". Od życia dostałam więcej, niż kiedykolwiek śmiałabym nawet pomyśleć.

Drodzy moi erasmusowi amigos: DZIĘKUJĘ!
Bez wymieniania, wskazywania czy wyliczania. 
Bo każde z Was sprawiło, że ten rok był (zdecydowanie!)
najbardziej niesamowitym rokiem mojego życia.



1 komentarz :