La Boca: Caminito i la Bombonera, kolorowe symbole portowej dzielnicy Buenos Aires

Argentyna - Buenos Aires - piłka nożna. Wróć. Argentyna - Buenos Aires - kolorowa La Boca. No dobra, przecież jedno jest koło drugiego! Dziś o tym, jak spełniać piłkarskie marzenia i jak to się stało, że mogłam bardziej zachwycić się stadionem, meczem i drużyną Boca Juniors niż kolorowym, instagramowym Caminito.



Mecz piłki nożnej w Argentynie był u Marcina na liście absolutnych "must do", "must see" i wszystkie inne "must". Warto zaznaczyć, że małżon generalnie woli podróżowanie na fristajlu, a na moje teksty "tam musimy iść o tej godzinie, a tam z kolei koniecznie w czwartek" reaguje dość sceptycznie. Skoro jednak u niego pojawił się u niego takie "must", chciałam być super żoną i nie oponowałam. Okazało się jednak, że zdobycie biletów na mecz w Buenos Aires to wcale nie będzie taka łatwa sprawa!

Jak kupić bilet na mecz Boca Juniors w Buenos Aires i dlaczego nie zrobisz tego bez pośredników?

Do Buenos Aires przylecieliśmy w nocy z piątku na sobotę, a już w sobotę wieczorem odbywał się w Buenos Aires mecz Boca Juniors kontra Tigre. Niestety szybko okazało się, że nie ma możliwości kupienia biletów na mecz Boca Juniors przychodząc "z ulicy", więc zanosiło się na to, że marzenie o meczu zostanie spełnione dopiero na Maracanie w Brazylii. Marcin przewertował kilka, jeśli nie kilkanaście stron internetowych, a jak już pojawiały się jakieś bilety, to ceny oscylowały w okolicach 1000zł. 

Przy śniadaniu wpadł mi do głowy jednak pewien pomysł. Na czas pobytu w Bueons Aires nawiązałam współpracę z Buenos Aires Pass - od razu powiem, że tam karta nie działa to tak jak tego typu usługa w większości miast. To nie jest oficjalny tourist pass, tylko prywatna firma (jak działa i czy warto napiszę Wam w przewodniku po Buenos Aires). Wracając do meczu - ekipa z tej firmy to był nasz jedyny kontakt do kogoś z Buenos, kto w temacie meczu mógłby nam pomóc. Od razu napisałam więc do nich wiadomość na whatsappie i po pół godzinie byliśmy umówieni na wieczorny mecz.


Za bilety zapłaciliśmy 110 dolarów od osoby, łącznie z transferem taksówką z hotelu na mecz i z powrotem. Każdy z nas dostał też gadżet kibica :D To była najtańsza możliwa opcja na kupno biletu w dzień meczu. Ja oczywiście za wszelką cenę chciałam to zrobić bez pośredników, ale zwyczajnie nie ma takiej możliwości. Stadion La Bombonera posiada niespełna 59 tysięcy miejsc i wszystkie są wykupione przez socios, którzy chodzą regularnie na wszystkie mecze. Właśnie dlatego jedyną opcją jest odkupienie biletu od kogoś, czyli pośrednika. Cała reszta chodzi na mecze osobiście. 


Mecz Boca Juniors to nasz wstęp do Buenos Aires

Mieszkając w Walencji przy stadionie Mestalla nauczyłam się, czym jest atmosfera przed meczem. Do tej pory myślałam, że to w Hiszpanii kibice tak super się bawią i mocno przeżywają wielkie piłkarskie święta. Ale wiecie co? Nawet mecz Barcelony z Atletico był nudny, jeśli chodzi o kibiców i atmosferę. Serio. W porównaniu do tego, co działo się w dzielnicy La Boca, to była wielka nuda! Co więc działo się na stadionie la Bombonera?

Jest jedna trybuna miejsc stojących, tych najbardziej zagorzałych kibiców, która zapełnia się trzy godziny przed meczem. Po co? Żeby kilka tysięcy kibiców mogło skakać i... Dekoncentrować przeciwników Boca Juniors, którzy mają szatnię centralnie pod tym sektorem.

To właśnie stojący sektor, gdzie kibice dekoncentrują przed meczem drużynę przeciwną.

Jeśli pomyśleliście, że młyn skacze przed meczem, a potem robi się spokojniej, to informuję Was, że jest wręcz odwrotnie. Gdy zaczyna się mecz, a nawet wcześniej - gdy stadion się napełni - kibice zaczynają doping na całego! W pewnym momencie poczułam, jak cała trybuna (siedzieliśmy na samej górze) zaczęła się trząść. Wszyscy na stadionie kibicowali tak energicznie, że stadion - dosłownie - się cały ruszał!

Najbardziej podobało się nam, że nawet, gdy zawodnik zrobił coś nie tak, to zamiast gwizdów oni nadal pozytywnie go wspierali. Widać, że kibice są całym sercem za swoją drużyną <3

La Bombonrea - kto nazywa stadion piłkarski "bombonierka"?

Byliśmy pod wielkim wrażeniem sobotniego meczu i kibiców Boca Juniors. To jednak wciąż nie było wszystko co z wiązane z piłką nożną! W poniedziałek rano przyszedł czas, żeby poznać stadion "od środka". Wybraliśmy się do muzeum stadionu im. Alberto J. Armando, zwanego potocznie "Bombonierką", czyli La Bombonera. Skąd taka nazwa? Od wyglądu stadionu - prostokątnego, wysokiego, z jedną "ściętą" ścianą, zupełnie pionową. Stadion wybudowany jest w mieście, w dzielnicy portowej La Boca i zwyczajnie nie było miejsca, żeby wybudować go symetrycznie. Znaczy chcieli wykupić bloki, które na tej ścianie zostały wcześniej wybudowane, ale mieszkańcy się  na to nie zgodzili. Bloki zostały, a budowniczym stadionu pozostało wymyślenie innego rozwiązania, którym okazała się pionowa ściana z lożami. Jedną z nich ma np. Diego Maradona. No więc wygląda jak wygląda i nazywają go bombonierką, bo wygląda jak pudełko cukierków (caja de bombones => la bombonera) :) Poniżej obrazek poglądowy stadionu z sobotniego meczu.


El Museo de la Pasion Boquense to oficjalna nazwa muzeum drużyny Boca Juniors i stadionu La Bombonera. Wybraliśmy się na wycieczkę z oprowadzaniem po stadionie, a później zatrzymaliśmy się w muzeum. Przechodzi się przez różne sektory, loże i szatnie obu drużyn. Za dodatkową opłatą można sobie zrobić zdjęcie w szatni gospodarzy, albo na murawie. Wycieczki obywają się w języku hiszpańskim i angielskim, a obsługa  opowiada z wielkim zaangażowaniem. Nawet, jak ktoś nie jest wielkim pasjonatem piłki nożnej (patrz ja), będzie słuchał z zaciekawieniem.


Caminito - kolorowa dzielnica Buenos Aires idealna do instagramowych zdjęć

Czas wyjść z tematu piłki nożnej, bo kilkaset metrów od stadionu jest miejsce, do którego każdy turysta przybywający do Buenos Aires prędzej czy później skieruje swoje kroki.


Pierwsze skojarzenie, gdy powiem La Boca? Obstawiam dwa. Pierwsze to miejsce urodzenia Diego Maradony (prawda panowie?). Jednak dla większości (ukłon w stronę pań) będzie to zapewne kolorowy kadr z instagramu, a nie Maradona, czy stadion piłkarski. La Boca to dzielnica portowa w Buenos Aires, znana z kolorowych domów i Caminito - kolorowej uliczki wyłączonej z ruchu samochodowego, której nazwa pochodzi od pewnego tanga. Kiedyś była to dzielnica zamieszkiwana przez biednych mieszkańców, w domach tzw. conventillos. To niewielkie budynki, w których ludzie wynajmują pojedyncze pokoje, a dzielą kuchnie i łazienkę. Domy budowane były z materiałów, które wyrzucała stocznia po budowach statków. Stąd też te ich przepiękne kolory, które są właśnie pozostałością ze statków. Później stało się to już tradycją i po dziś dzień w dzielnicy La Boca maluje się budynki na kolorowo :)


Nie polecam jedzenia na Caminito - przelewają się tu tłumy turystów, a restauracje, zamiast na menu, ścigają się na pokazy tanga. Występ był świetny, ale jedzenie niespecjalnie. Tam jednak kupiliśmy przepiękny, ręcznie malowany magnes i szwendaliśmy się po galeriach, oglądając fragmenty La Boca z góry. 


Zwiedzanie dzielnicy La Boca to pomysł za pół dnia

Być w Buenos Aires i nie zobaczyć Caminito? No właśnie, kiepsko. Mimo to nie rezerwujcie sobie całego dnia na to miejsce. Mogę Wam za to polecić poranną wycieczkę po stadionie piłkarskim, a potem krótki spacer po słynnej, kolorowej części dzielnicy La Boca. Chociaż może poranny spacer po Caminito będzie lepszym pomysłem - istnieje szansa, że nie będzie tam wtedy tak wielu ludzi, więc łatwiej będzie Wam zrobić kilka instagramowych zdjęć. A na obiad będziecie mogli pojechać gdzieś zupełnie indziej, bo szkoda jeść w kiepskim miejscu, gdy można zjeść w Buenos Aires naprawdę pyszne rzeczy.

---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę.  Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage. 
Czytaj dalej

Dlaczego po 25 latach postanowiłam zacząć chodzić na nartach?

Skitury i skiturowcy przez całe życie mieli w mojej głowie łatkę wariatów. No bo kto dobrowolnie decyduje się na podchodzenie na nartach pod górę, jeśli może sobie wyjechać wyciągiem? A przecież w czasie jednego podchodzenia można by zjechać kilka, jeśli nie kilkanaście razy! Długo nie mogłam tego pojąć, aż pewnego dnia... Spróbowałam. Dziś skitury są chyba moją ulubioną zimową aktywnością i zaraz Wam powiem, dlaczego.


Dlaczego zdecydowałam się na narty skiturowe?

Zacznijmy tę historię od początku. Od dziecka jeździłam z tatą na dyżury goprowskie. Wiązało się to z tym, że soboty i niedziele spędzaliśmy na jakimś stoku narciarskim w Beskidzie Żywieckim. Kilka razy w sezonie (nie było wtedy zbyt wielu skiturowców) widywałam z boku trasy narciarza, który zamiast zjeżdżać podchodził i nigdy nie mogłam tego zrozumieć. Wtedy wkraczał do akcji tata i tłumaczył Natikowi - kilkulatce na czym polega fenomen skiturowania. "Ta, powodzenia w przekonywaniu mnie, tato, NEVER" - myślałam sobie wtedy.

Kropla drążyła skałę ponad 20 lat. Tata chodził na skitury coraz częściej (a to szybkie wyjście na Skrzyczne przed pracą, a to wieczorne Pilsko przed snem) i coraz więcej frajdy mu to sprawiało, aż w końcu powiedziałam, żeby mnie zabrał ze sobą. Poszliśmy na wieczorny spacer (tak, spacer, bo cały czas prawie po płaskim). Sunęłam w jego długich nartach i pożyczonych (za dużych) butach i było całkiem fajnie. Ale prawdziwe "fajnie" zaczęło się w zeszłym roku. Grunt (czyli ja) był już podatny na hasło skitury, więc jak tylko Marcin zarzucił temat, podjęłam go w ciemno. I tak - oprócz podejść pod Skrzyczne - zaliczyliśmy w zeszłym roku Kasprowy Wierch, a w tym sezonie regularnie od Bożego Narodzenia chodzimy po Beskidach. 


Skitury dają pełną wolność, na skiturach idę tam, gdzie chcę

Co w skiturach tak bardzo mnie urzekło? Wolność, brak ludzi i cudowne widoki. To, że mamy w Polsce piękne góry, wie chyba każdy. Chodzimy po nich latem i jesienią, ale zimą większość Polaków decyduje się jednak na bardzo określone destynacje. Krynica Górska, Białka Tatrzańska, Szczyrk, Zieleniec - tamtejsze stoki pękają wręcz w szwach! Choć mamy w Polsce kilka miejscówek, powiedzmy sobie szczerze: to nie jest maksimum tego, co zaoferować mogą nasze piękne góry.

Gdy zapinam skitury mogę iść tam, gdzie chcę. Nie kieruję się infrastrukturą wyciągów. Jeśli tylko jest śnieg, mogę zapiąć narty i iść. Szlakiem, lasem, drogą. W Beskidach, Tatrach, Bieszczadach. Dobra jest  nawet górka za domem :) Jeśli tylko warunki są dobre, otworem stoi praktycznie każdy górski szlak. Nie mówiąc o wszystkich trasach, które przecież mogę wyznaczyć sobie sama! Wyjątkiem są parki narodowe - tam można poruszać się tylko po szlakach.

Najpiękniejsze widoki w górach tylko na skiturach

Jak już jesteśmy przy tej wolności, to muszę powiedzieć Wam o innej, cudownej zalecie skiturowania. TAKIE WIDOKI! No bardzo proszę, niech ktoś wskaże mi przynajmniej 3 miejsca, gdzie z wyciągu można zobaczyć coś takiego? Nie ma szans. A gdy tak sobie idziesz na skiturach, spoglądasz w lewo, spoglądasz w prawo, patrzysz przed siebie, za siebie to... Wszędzie jest pięknie! 


Do tego dodajmy głuchą ciszę, w której słychać tylko skrzypienie śniegu, lub wiejący wiatr. Obcowanie z naturą level master <3

Chodząc na skiturach możesz bezkarnie jeść pizzę!

Takie jedno, niewinne wyjście na Skrzyczne pozwala stracić nawet 1700 kcal! Fajne jest to, że na skiturach pracuje całe ciało, zatem idąc na nartach fundujesz sobie kompleksowy trening. A powiem Wam szczerze, że nie znam drugiego tak przyjemnego treningu :)

Pomijając trening fizyczny, to też rewelacyjny trening charakteru. Nawet przy pięknej pogodzie strome podejście jest nie lada wyzwaniem. Nie mówiąc o wyjściach, kiedy przewraca mnie wiatr, a śnieżyca sprawia, że wyglądam jak bałwan. Wtedy ćwiczę swoją głowę jak mało kiedy. I zawsze wyznaczam sobie nagrodę: "za 200 metrów robimy stop i poproszę o herbatkę". Nawet nie wiecie, jakie łyk gorącej, skiturowej herbatki (z sokiem malinowym, cytryną i rumem") może zdziałać energetyczne cuda!


Narty skiturowe to ogromna oszczędność - czasu i pieniędzy

Choć skompletowanie sprzętu skiturowego to jednorazowo dość spory wydatek (zdecydowanie większy, niż do zjazdów), sprzęt kupuje się raz na kilkanaście sezonów. Ja dopiero zaczynam użytkować swoje nowe narty i buty, ale widzę po nartach taty, że tak jak służyły mu 20 lat temu, tak świetnie spisały się w zeszłym roku dla mnie, na początku mojej przygody z nartami skiturowymi. Teraz przejęła je moja siostra! Druga sprawa to fakt, że chodzenie na nartach skiturowych to ogromna oszczędność na karnetach narciarskich.  Policzmy to na przykładzei Szczyrku. Całodniowy karnet kosztuje tam obecnie 119 złotych. Jeśli chciałbyś pojeździć co weekend przez całą zimę (załóżmy, że uzbiera się 8 weekendów z dobrymi warunkami), to sezon kosztuje Cię 1600 złotych. Ile kosztuje karnet na skitury? Piękne, okrągłe zero złotych :)

A jak to jest z tym czasem? No cóż, liczyłeś kiedyś, ile czasu marnujesz w trakcie takiego weekendu na stanie w kolejce do wyciągu? No właśnie. Na skiturach wykorzystujesz każdą, dosłownie każdą minutę.


Najlepszy freeride tylko dzięki skiturom

Jako dziecko, gdy tata nie widział, lubiłam zbaczać z trasy i wjeżdżać do lasu. Nigdy jednak nie poznałam smaku prawdziwego freeride'u. Do ostatniego poniedziałku. Wybraliśmy się na skiturach w miejsce, do którego przychodzi się właśnie dla zjazdu. Musi być bardzo dużo śniegu, a najlepiej, gdy jest przyprószony świeżutką warstwą puchu. Wiecie co? To był zjazd - petarda! Wiem, że można trafić na super warunki na stoku i jeśli jest się rano pierwszym narciarzem na wyciągu, skorzystać ze świeżego puchu (swoją drogą uwielbiam te momenty!). Takie sytuacje zdarzają się jednak bardzo rzadko. Na skiturach mogę dojść w do takich freeridowych miejsc, o których się narciarzom wyciągowym nawet nie śniło <3


Skitury to dla mnie nowy sport. Po 25 latach jazdy na zjazdówkach poczułam czym jest narciarska wolność. Jak cudownie można spędzić dzień na nartach w ciszy, ciesząc się oszałamiającymi widokami i przy okazji fundować sobie całkiem wymagający trening. Nie zrozumcie mnie źle - nadal uwielbiam jeździć na nartach i ogromną przyjemność sprawiają mi zjazdy po przepięknych alpejskich trasach. Serio, to nie jest tak, że porzuciłam zjazdówki w kąt i mówię: "Koniec z tym! Zjazdówki są złe!". Absolutnie nie! Co więcej, wciąż planuję wyjazdy narciarskie za granicę, żeby sobie poszusować po świetnie przygotowanych trasach :) Po prostu poznałam nową gałąź tego cudownego sportu, jakim jest narciarstwo i wprowadzam do swoich zimowych aktywności jedną dodatkową - chodzenie na skiturach.

Bo wiecie, ja nadal uważam, że chodzenie na skiturach zasługuję na miano wariactwa. Ale to wariactwo bardzo mi się spodobało!
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę.  Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage. 
Czytaj dalej

Pamiątki z Dominikany. Co przywieźć z Karaibów?

Co przywieźć z Dominikany? Pamiątki to nie taki łatwy temat, jak mogłoby się wydawać! Warto wiedzieć nie tylko co kupić, ale także gdzie, żeby nie trafić na bubel, ani nie wydać miliona monet. Jeśli wybierasz się na Dominikanę, mam dla Ciebie gotową listę najlepszych pamiątek, z dokładnymi wskazówkami ich kupna. 

Czytaj dalej