Pochmurne Alicante.

Jak już wiecie z moich nieustających narzekań (choć w tym semestrze trochę się hamuję), sesja jest tu czasem paskudnym. Naprawdę, jeśli ktoś jeszcze łudzi się, że w Hiszpanii to tylko wakacje i nicnierobienie, to niech szybko przestanie. Pierwszy egzamin, który pisałam we wtorek, przeszedł moje najśmielsze wyobrażenia, niestety w złym tego słowa znaczeniu. Dlatego środa musiała być dniem totalnego odreagowania, bo nie istniała najmniejsza szansa, żebym rozpoczęła naukę do kolejnego starcia. A, że nadarzyła się okazja na wycieczkę... :)



Czytaj dalej

Chyba nadchodzi najgorsze.

Mija powoli dziewiąty miesiąc mojego pobytu w Walencji. Dziewiąty miesiąc mojego studiowania, wstawania prawie codziennie na zajęcia o 8.30, robienia zadań domowych, pisania prac i - choć prawie nikt mi w to nie wierzy - ciężkiej nauki. Dziś wstałam po raz ostatni. Poszłam na ostatnie zajęcia, oddałam ostatnią pracę i dostałam ostatnie dopuszczenie do egzaminu. Zaczyna się więc najgorsze.

Czytaj dalej

Kulinarny offtop: Kolorowa kasza.

Hej ho! 

Wchodzę dziś na bloga, patrzę i... widzę, jak bardzo go zaniedbałam. Gdzie te "czasy świetności", gdy pojawiał się wpis dwa razy w tygodniu? Uciekły. Ale wrócą, przynajmniej taką mam nadzieję. Tylko nie nastąpi to zbyt szybko - teraz sesja, a potem wyciskać będę z ostatnich chwil tutaj wszystko co się da. Choć to chyba nic dziwnego, że wolę wyjść na plażę/spacer/pobiegać, niż spędzać czas przed komputerem? Szczególnie, że w powietrzu czuć już ten cudowny zapach wakacji, słońce nie pozwala wyjść z domu bez okularów słonecznych, a morska woda powoli zachęca do leniwych kąpieli.  
Jest cudownie! <3

Dziś jest więc szybki przepis! Nie martwcie się, zaległe wycieczki dłuższe i krótsze jeszcze się tu pojawią, tylko trochę z opóźnieniem ;)


Czytaj dalej

"No co Ty, po co jedziesz do Saragossy?"

Bo w Saragossie jest pięknie! Jest bardzo "hiszpańsko", urokliwie i czas nie pędzi jak w Madrycie. Są życzliwi ludzie, klimatyczne miejsca i bardzo silny wiatr. Ale i on ma swój urok.

Na majówkę do Saragossy pojechaliśmy tak naprawdę w odwiedziny, a cała zabawa miała zawierać się w podróży autostopem. I faktycznie - niezły mieliśmy ubaw, gdy pierwsza pani która się zatrzymała, powiedziała, że stąd do Saragossy nikt nas nie weźmie i musimy stanąć po drugiej stronie miasta. Okej, przejechaliśmy rowerami przez miasto i stanęliśmy na poboczu (już) czteropasmowej autostrady i tak czekaliśmy, aż cokolwiek pojedzie. Zapamiętajcie sobie raz na zawsze - dzień wolny od pracy to fatalny czas na łapanie stopa! W każdym razie nie czekaliśmy jakoś długo (pół godziny?) i zatrzymała się miła pani, która zawiozła nas... 20km dalej. "Lepszy rydz niż nic" - pomyśleliśmy i zadowoleni stanęliśmy na finalnej, głównej drodze do Saragossy. No na bardziej głównej się już nie dało. 

Czytaj dalej