Gdy Erasmus idzie do lekarza

Erasmus też człowiek, chorować musi. Może nie musi, ale może mu się zdarzyć. Mi się zdarzyło już po raz drugi i tym razem mądrze leczę się sama. Za pierwszym razem postanowiłam jednak wybrać się do lekarza, bo jesienne przeziębienie bardzo dało mi się we znaki: katar, wysoka gorączka, uciążliwy kaszel. Uznałam, że warto skorzystać z ubezpieczenia, uniwersyteckiego lekarza i upewnić się, że to nic poważnego.

Lekarz "mojego okręgu" przyjmuje na wydziale geografii (3 minuty od mieszkania), gdzieś między piwnicą a pomieszczeniami gospodarczymi. Nie ukrywam, że trochę zajęło mi odnalezienie tych niewielkich, kiepsko oznaczonych drzwi. Wchodzę, a w środku tłum, zupełnie jak w polskiej przychodni. Pani w rejestracji przywitała mnie uśmiechem, a ja wydusiłam z siebie tylko: "soy erasmus, necesito médico".

Reakcja była natychmiastowa. Żadnych formularzy, żadnej rejestracji, zero sprawdzania ubezpieczenia. Pani poderwała się z krzesła i momentalnie zostałam zaprowadzona do gabinetu. Zatroskana pani z recepcji powiedziała kilka zdań do pani doktor (nie mam zielonego pojęcia co, bo niczego nie zrozumiałam) i wyszła. Zaczęła się wizyta.

-Co Ci dolega? - zapytała lekarka.
-Kaszlę, boli mnie głowa i mam gorączkę. I katar - odpowiadałam książkowymi zwrotami.
-Brałaś paracetamol?
-Tak.
Pani wstała z krzesła, sięgnęła po drewniany patyczek i podeszła do mnie:
-Chcę zobaczyć gardło.
-Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa.
-Dobrze, wystarczy. Masz jeszcze paracetamol?
- Eee...
-Pa - ra -ce - ta - mol, MASZ?
-Nie. 
-Dwie tabletki zawsze jak będzie gorączka  - powiedziała, wręczając mi opakowanie lekarstwa - To wszystko.
- A kaszel? - zapytałam.
- Przejdzie.
- Czy mogę dostać zwolnienie, bo właśnie trwają moje zajęcia, a ja jestem tutaj?
- Nie, możesz wrócić na uczelnię. Przecież nie masz gorączki.

Podziękowałam (w domyśle za ten darmowy paracetamol) i wyszłam. Prosto do łóżka, bo ledwo stałam na nogach. Jak skończyła się choroba? Antybiotykiem. Kaszel sam nie przeszedł i było tylko gorzej.

Morał?

Jeśli jedziesz na erasmusa, weź ze sobą lekarstwa, które zwykle Ci pomagają i lecz się sam. Antybiotyki, aspiryny, krople, syropy. Ja miałam pół walizki, a pokusiłam się o wizytę u lekarza. I choć było to ciekawe doświadczenie (które zaowocowało pokaźnym zapasem paracetamolu), stokroć bardziej polecam syrop z cebuli. Ten na przeziębienia zawsze się sprawdza ;)


ps
W czasie choroby polecam też gotującego współlokatora. Meksykańskie jedzenie samo stawia mnie na nogi :D


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz