Nie może być zbyt łatwo! I Autostopowy powrót vol.1

Gdybym miała wsiąść w samolot i w ciągu niecałych trzech godzin zamienić erasmusową rzeczywistość na tę polską, chyba umarłabym z rozpaczy. Teraz w sumie też umieram (może nawet bardziej?), ale przynajmniej po drodze spełniłam jedno z moich większych marzeń. Przejechałam autostopem przez pół Europy. Serio, udało się! 




Ja wiem, że po przygodzie z Saragossą można było spodziewać się każdego scenariusza - od tego, że zostaniemy w Walencji, bo nikt nas nie wywiezie z miasta, po kapitulację przy jednym z większych lub mniejszych kryzysów. Mieliśmy 7 dni i jasny cel: Marsylia, Monako i byle do domu. I prawie daliśmy radę  :)

Dzień 1: Do Żywca? Bardzo proszę!

Pierwsze auto złapane po dwóch godzinach, a w nim dwie dziewczyny, które podwiozły nas niecałe 150 km. A potem stacja benzynowa w małej wiosce przy krajówce do Barcelony. I nagle zatrzymuje się bus na polskich tablicach! Krzysiek miał metę w Tychach, ale zaproponował, że zawiezie nas do Żywca. Nasze przerażenie, że tak szybko wrócimy było niewyobrażalnie wielkie, więc po dziesiątej wieczór Krzysiek zostawił nas  niedaleko granicy z Francją.

Ilość burdeli, prostytutek i tekst Krzyśka: "Jak chcecie przeżyć do rana, to proponuję nie spać w namiocie" wprawiła mnie w takie przerażenie, że nawet nie chciałam szukać prysznica, tylko jak najszybciej zaszyć się w jakimś bezpiecznym miejscu. Marcin znalazł całkiem spoko miejscówkę, ale nie mogliśmy iść do niej od razu, bo niedaleko kręcili się podejrzani ludzie przy swoich samochodach (tak, dobrze myślicie). Siedzieliśmy więc na zamkniętej stacji benzynowej i czekaliśmy aż sobie pojadą. Machałam od niechcenia polską flagą, kiedy nagle usłyszeliśmy: "No nie wierzę! Polacy czy Czesi? - No jak to, Polacy, Polacy!". Kierowca z Podkarpacia dotrzymał nam towarzystwa aż do 1 w nocy, kiedy to teren trochę opustoszał i mogliśmy - niczym szpiedzy - wtargnąć do kryjówki. Było prawie bezpiecznie, więc prawie spokojnie przespałam noc.

Poranna toaleta :D

Dzień 2: Do Polski Was zawiozę!

Poważnie. Pierwszy załapany tir o poranku jechał do Poznania. I znowu: "Nieeeeee, my nie chcemy jeszcze do Polski!", więc Andrzej wyrzucił nas przy bramkach na autostradzie. Choć zanim w ogóle nas zabrał, nieźle musiałam negocjować, żeby podwiózł nas we dwójkę. Niestety tiry mają tylko jedno wolne miejsce, więc ja leżałam z plecakami schowana na łóżku, za siedzeniami. Przynajmniej spokojnie i bezpiecznie się wyspałam :) Później na bramkach nie czekaliśmy specjalnie długo -  po niespełna godzinie miły Francuz zawiózł do samego centrum Marsylii. A tam czekał już na nas Eliasz, policja i arabscy złodzieje.


1 komentarz :

  1. po przeczytaniu tylko się utwierdziłam - wszystkie podróże fajne, ale autostop najlepszy :D

    OdpowiedzUsuń