Wyspa Qeshm

Wyspa Qeshm była jednym z żelaznych punktów na mapie naszej wizyty w Iranie. Choć podróżowałyśmy z bardzo elastycznym planem, od początku było wiadome, że wyspy na południu kraju to absolutny "must see".  Jak już wiecie, dojazd na Qeshm do łatwych nie należał, ale przygoda, która rozpoczęła się na promie, trwała aż do dnia kolejnego. 



Jak pamiętacie z poprzedniego wpisu, burza piaskowa pokrzyżowała nam trochę plany, ale finalnie dopłynęliśmy na wyspę Qeshm i zostaliśmy zamknięci w mieszkaniu obcych ludzi. Zaniepokojeni trochę tą sytuacją (ale tylko troszkę) zdecydowaliśmy się szybko skorzystać z łazienki i położyć spać. I właśnie wtedy, gdy koło dwudziestej trzeciej byliśmy gotowi do spania, rodzinka słodziaków wróciła do mieszkania. I co? Rozłożyli ceratę na dywanie i zaczęła się kolacja, a potem zapaliliśmy sziszę.

To byli jedyni religijni Irańczycy, jakich poznałyśmy przez te dwa tygodnie. Dziewczyny nie zdjęły hidżabów, bo przecież wciąż w pomieszczeniu byli obcy mężczyźni. Siedziałyśmy osobno, chłopaki osobno. Oni coś tam oglądali na telefonach, my dyskutowałyśmy na migi i za pomocą zdjęć, mając przy tym ubaw co nie miara! W pewnym momencie towarzystwo się pozbierało i oznajmili, że wracają do domu. 

"Yyyyy?" - tak sobie pomyślałam i taką zapewne minę zrobiłam.

Okazało się, że oni sobie wynajęli to mieszkanie na jedną noc, ale postanowili jednak wrócić do siebie, na ląd. No i wszystko by było spoko, ale jak wyszli, to Ali powiedział nam, że jeden z niebezpiecznych gości przyznał się, że jest dealerem i prowadzi podwójne życie. Narzeczona, którą poznaliśmy była "tą drugą", gdzieś tam ponoć jest jeszcze jego żona (foty z wesela były, nawet filmik, w którym jest ewidentnie panem młodym). No i wtedy sobie pomyślałam, że na bank to jakaś ich kryjówka i zaraz padnie tu policja, znajdą kilogramy prochów, zamkną nas, a potem zabiją. Na całe szczęście wyszliśmy rano z mieszkania jakby nigdy nic. 

Wynajem samochodu na Qeshm

Ponieważ znów było święto narodowe, prawie wszystko było pozamykane. W stolicy Qeshm była otwarta jedna wypożyczalnia samochodów, mająca w ofercie aż dwa samochody. Właściciel zrobił nam "dobrą cenę" i po godzinie, otrzymaniu chleba i kłótni z jego synem, wyjechaliśmy z Qeshm granatowym Hammerem. Najpierw na dobę, ale ponieważ limit kilometrów to 200, nazajutrz przekalkulowaliśmy, że bardziej opłaca się nam zostawić samochód na dzień kolejny, niż dopłacać za przekroczone kilometry. Poza tym paliwo w Iranie jest bardzo tanie. Tankowanie do pełna tego smoka wyniosło nas niecałe sto złotych.


Laft - malownicza rybacka wioska na Qeshm

Wyspa nie jest zbyt duża, jednak pierwszy przystanek na naszej trasie dookoła wyspy nastąpił dopiero po jakichś 40 minutach. Chcieliśmy obejrzeć kolorowe, drewniane łodzie rybackie i małą rybacką wioskę, która z nich słynie. Najpierw zatrzymaliśmy się jednak w stoczni, bo widok pierwszych łodzi na horyzoncie sprawił, że kierowca - Paulina nacisnęła stanowczo na hamulec i zatrzymała nasz pojazd. Wioska Laft znajdowała się kilka kilometrów dalej i tam wybraliśmy się na krótki spacer wzdłuż wybrzeża. Sama wioska wyglądała na opuszczoną, ale to zapewne "wina" święta narodowego, które sprawiło, że wszyscy świętowali w swoich domach, a nie krzątali się po ulicach.


Statue Valley

W drodze do kanionu Chahkooh postanowiliśmy wykorzystać wolność, jaką daje wynajęcie samochodu bez kierowcy i zatrzymywać się wtedy i tam, gdzie tylko nam się zachce. I tak w drodze do kanionu zobaczyłyśmy z Pauliną drogowskaz do Statue Valley, więc po moim nagłym "a skręćmy", zjechaliśmy na poboczną, szutrową drogę i trafiliśmy w sam środek krajobrazu księżycowego. Zatrzymaliśmy auto, popstrykaliśmy trochę zdjęć i planowaliśmy jechać dalej. Paulina zapaliła silnik, ruszyła z kopyta i aż szarpnęło, gdy auto nagle się zatrzymało! Teraz uwaga: silnik wcale nie zgasł! Serio, teoretycznie wszystko było ok, tylko nie wskakiwały biegi. A, bo ten hummer z automatyczną skrzynią był. Paulina się trochę przeraziła i myślała, że skoro normalnie nie jeździ automatem, to na bank coś namieszała i zepsuła. Ali też się przeraził (nie dość, że od początku przerażały go nasze niektóre pomysły, to jeszcze teraz to!), ale generalnie udało się zachować w samochodzie nienerwową atmosferę. Jak? Wzięłam głęboki wdech i powiedziałam: "spokojnie". A potem zaczęłam instruować Paulinę, co ma zrobić. Generalnie nie miałam pojęcia co się stało, ale jeżdżąc od kilku lat terenowym automatem po prostu wiem, że niektóre manewry w końcu podziałają. I tak zaczęłyśmy od przeskakiwania na kolejne tryby (parking/wsteczny/luz/"jedź"), z nadzieją, że w końcu wsteczny albo "jedź" zaskoczy. No ale nie zaskoczył. Ali zadzwonił więc do wypożyczalni, która po ustaleniu, że mamy włączony silnik, ręczny nie jest zaciągnięty i w sumie wszystko powinno działać, polecił poszukać do pomocy kogoś na miejscu. ŚWIETNIE.



Wtem wpadł mi do głowy jeszcze jeden pomysł. "Wrzuć na luz, idziemy pchać" - powiedziałam z pełną powagą w głosie. "Ale po co??" - wyraźnie zaskoczyłam Paulinę tą komendą. "Żeby zadziałało". 

Panowie nie kwapili się do pchania pojazdu, Ali nawet został w samochodzie, więc w składzie Monia, Julian i ja rozpoczęliśmy akcję pchanie. Gdy auto ruszyło i nabrało prędkości kłusującego konia, oderwałam się od bagażnika i z całych sił próbowałam dogonić okno pasażera z przedniego siedzenia. Gdy tylko się to udało, krzyknęłam: "wrzuć DEEEEE" i... Zaskoczyło! Tym sposobem nasz samochód ponownie zaczął działać, a my mogliśmy jechać dalej.


Kanion Chahkooh

Dojechaliśmy do parkingu i z duszą na ramieniu Paulina zgasiła silnik. Jakby miał więcej nie zapalić. Zrobiło się zimno, ubrałam więc wszystko co miałam, bo zgodnie z zapowiedziami Alego, wędrówka miała potrwać ok. 40 minut. Okazało się, że trwała kilka i od razu pojawił się niesamowity krajobraz! Tutaj to nawet nie ma co więcej pisać, sami zobaczcie.


Ponieważ nie przewidywaliśmy wspinaczek, ani innych takich, poszłam do kanionu w kapciach. Znaczy wiecie, w szmaciakach takich, śliskich jak nie wiem co. Nie sprzyjało to bezpieczeństwu, na szczęście teamwork działał świetnie i wspólnie przeszliśmy praktycznie całą trasę w lewo. Bo to w sumie Chahkooh to dwa krzyżujące się kaniony. Byliśmy tam praktycznie sami, dopiero pod koniec naszej wizyty spotkaliśmy jedną większą rodzinkę i trzech kumpli. A, przepraszam - u wrót kanionu, przy studni, stał sobie pan, który nabierał wody z głębokiej studni i można było umyć dłonie i spłukać z twarzy cały biały kurz.

Jaskinia solna

Kolejnym punktem na naszej mapie Qeshm były jaskinie solne. O dojazd pytaliśmy napotkanych ludzi i... Wielbłądów.


Zanim jednak dojechaliśmy na miejsce, słońce zaszło i zrobiło się szaro. W ostatniej chwili udało nam się złapać jaskiniowego przewodnika. Tam samemu nie wolno wchodzić. Gdy tylko weszliśmy do środka, poczułam przyjemne ciepło i nienachalną wilgoć. A gdy spojrzałam na ściany oświetlone latarką irańskiego przewodnika, to zaświeciły mi się oczy. Od razu pomyślałam, jak przyjemnie byłoby tutaj zostać na noc... No ale wiadomo, niebezpiecznie, nie wolno i chociaż Julian przez chwilę podzielał mój pomysł, grzecznie opuściliśmy jaskinię razem z przewodnikiem.


A tam było już całkowicie ciemno.

Trzeba więc było więc jak najszybciej pomyśleć o noclegu. Dojechaliśmy za przewodnikiem do najbliższej wioski, gdzie w guesthousie z zimną wodą pod prysznicem i 5 krewetkami na talerzu w zamówionej kolacji, spędziliśmy noc. A była to bardzo krótka noc.

Offroad na Qeshm, czyli nasz wschód słońca na wybrzeżu

Pobudka o 5, wyjazd 5:45. W 20 minut dojechaliśmy szutrową drogą na wybrzeże i wtedy właśnie zaczęło wschodzić słońce, a nasza droga snuć się miała przez dwadzieścia kolejnych, przecudownych kilometrów. I tak się właśnie snuła, bo ten niewielki odcinek zajął nam ponad dwie godziny.


Dojechaliśmy w końcu do Stars Valley, ostatniego już punktu naszego wyspiarskiego planu. I co się okazało? Pan w budce ze szlabanem siedział, ale oznajmił, że w soboty zamknięte. Poza tym jest zła pogoda, wejście mogłoby być niebezpieczne. Nie pomogły przekonywania, że z Polski tu przyjechaliśmy, żeby tę dolinę zobaczyć i pogoda jest wspaniała, przecudowna i nic się nam nie stanie.



Pan był niestety nieugięty, aż w pewnym momencie zdecydował się dać nam numer do swojego szefa. Od razu telefon poszedł w ruch. Najpierw rozmawiał Ali, ale na nic się to nie zdało. Potem Paulina przejęła słuchawkę, w końcu dała na głośnomówiący, ale i tak nic nie wskóraliśmy. Wróciliśmy do pana w budce, licząc, że może teraz? Ale nie. Co więc zrobiliśmy? Postanowiliśmy odwiedzić szefostwo osobiście, w biurze w stolicy Qeshm.

A przywitał nas sam najbardziej szefowy szef. I wiecie co? Powiedział, że prognozy mają być lepsze, więc żebyśmy przyszli znowu o 14stej, to jest szansa, że nas wpuszczą. A na do widzenia dostaliśmy jeszcze mnóstwo folderów, ulotek i pocztówek.

Stars Valley, czy plaża?

Do 14 było sporo czasu, a ponieważ wyszło słońce, pojechaliśmy na plażę. Zjedliśmy przepyszny obiad z widokiem na Zatokę Perską i zażywałyśmy słońca ile tylko się dało. A gdy zbliżała się godzina powrotu do biurowca, chętna na wycieczkę do Stars Valley była już tylko Paulina. Ali pojechał z nią dla towarzystwa, a my zalegliśmy na plaży. To w końcu były wakacje, a plaża w Qeshm była jedyną opcją na chwilę odpoczynku. Objechaliśmy w końcu wyspę dookoła, widziałam prawie wszystkie formy skalne, więc odpuściłam. Wystarczająco spinam się w trakcie podróży służbowych, dlatego tym razem wrzuciłam na luz. 

Po długiej chwili lenistwa poszłam na spacer wzdłuż plaży. A po powrocie poszłyśmy szukać wifi, gdzie przy okazji zostałyśmy poczęstowane lodami. Tam też pierwszy raz ktoś zwrócił uwagę Monice, że gdy siedziała, widać jej było kostki. Ale o ubiorze będzie innym razem.


Gdy Paulina i Ali wrócili ze swojej mini - wyprawy okazało się, że promy ponownie pływają z Qeshm do Bandar Abbas, co zaoszczędzi nam i czasu i kasy. Jeśli więc nic się nie zmieni, kolejnego dnia będziemy mogli wypłynąć na Hormoz. No właśnie, jeśli nic się nie zmieni.



Pozostałe wpisy z Iranu:
Isfahan - przereklamowana wizytówka Iranu
Shiraz pełne blasku!
Gdy burza piaskowa zmienia wszystkie plany
Hormoz, kolorowa wyspa w Iran

#IranskaPrzygoda to dwutygodniowy wypad, na który wybrałam się z Moniką i Pauliną z bloga Obrazki Blondynki. Jej wpis z Kanionu możecie przeczytacie TUTAJ.
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę.  Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz