Gdy burza piaskowa zmienia wszystkie plany

Iran w listopadzie wydawał się dobrym pomysłem. Temperatura daleka miała być od polskiej, szczególnie na południu kraju. Na wyspach Qeshm i Hormoz to w ogóle były prognozy istnego lata. Ale tak, jak można mieć pecha ze świętami narodowymi, tak można trafić na ten jeden tydzień, kiedy na południu Iranu będzie zimno, a burza piaskowa uziemi Cię w mieszkaniu.



Odcinek pomiędzy Shiraz a Bandar Abbas był jak do tej pory najdłuższym do pokonania. Janusz kupił nam bilety na nocny autobus i o godzinie 22:30 mieliśmy wyruszyć na południe Iranu. Piszę mieliśmy, bo Julian też jechał do Bandar Abbas, skąd kolejnego dnia (a raczej nocy) planował popłynąć promem do Dubaju, żeby stamtąd polecieć do Wietnamu. 

Couchsurfing w Iranie 

Na południu Iranu po raz pierwszy miałyśmy skorzystać z Couchsurfingu w pełnym wymiarze. Do tej pory jedynie spotykałyśmy się z Irańczykami na kilka chwil, tym razem miał być Couchsurfing na serio. Ali czekał już na nas na dworcu i w pakiecie z trzema Polkami przywitał też Juliana. Poszliśmy wszyscy do mieszkania jego siostry (bo okazało się, że on jest z Sirjan i tutaj wcale nie mieszka), żeby odświeżyć się po drodze (odświeżyć? Jednak złe słowo - poszliśmy wręcz "wyprać" się po tej wielogodzinnej podróży) i zjeść pierwsze domowe śniadanie.

Ali ma trzy starsze siostry, dwie z nich mieszkają właśnie w Bandar Abbas. Zaproszeni zostaliśmy do najstarszej, ale przywitała nas ta nieco młodsza, koleżanka po psychologicznym fachu. Starsza dołączyła po pracy, a potem wpadł jeszcze jej szwagier i już w ogóle wesoło się zrobiło! To był bardzo długi wieczór. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy, graliśmy, wygłupialiśmy się i tańczyliśmy. Noc skończyła się szybciej, niż ktokolwiek śmiał przypuszczać!

Burza piaskowa? Serio?

O tym, że na wybrzeżu trwają zamiecie piaskowe wiedziałyśmy, ale zgodnie z prognozami od teraz miało już być ok. Ponieważ piach jednak wciąż latał po ulicach, spacer nie był zbyt przyjemną aktywnością. Dopiero po południu, po kilku rozegranych partyjkach w "makao", udało nam się wyjść z mieszkania. Dotarliśmy na miejską plażę, której daleko było do rajskości (cóż, jej nawet daleko było do czystości, a woda miała temperaturę Bałtyku), ale i tak poczułam się jak na wakacjach <3 Szczególnie, gdy na horyzoncie zobaczyłam różowe flamingi!


Spacer spacerem, ale warunki nie były niestety na tyle dobre, żeby kolejnego dnia popłynąć na Qeshm. Ali dzwonił, pytał, ale nic z tego. Łódki z Bandar Abbas szybko jeszcze nie wypłynął. W sumie nie ma się co dziwić, skoro wielki prom do Dubaju miał odpłynąć najwcześniej za 3 dni... W ten właśnie sposób Julian dołączył do naszej ekipy na trochę dłużej. Zdradzę Wam już teraz, że finalnie żegnał nas nawet na dworcu w Bandar Abbas, kiedy odjeżdżałyśmy do Yazd... ;)



Na całe szczęście na Queshm można też płynąć z Bandar e-Pol i tę opcję wybraliśmy. Choć o poranku pogoda daleka była od ciepłej i słoneczniej, piach fruwał za oknem, dziarsko ruszyliśmy w drogę. Po godzinie jazdy taksówką, ściśnięci na tylnym siedzeniu w czwórkę, po zapłaceniu mandatu przez kierowcę, dojechaliśmy do portu. "Szybko, szybko, odpływamy!" - krzyczał facet z promu, pospieszając ostatnie osoby wchodzące na pokład. Szybko więc usadowiliśmy się przy burcie, za jednym z samochodów i wyglądaliśmy wyspy Queshm. Bo ta, choć leży zaledwie 2,5 km od lądu, wcale nie była widoczna. Ach, ten piach.

Prom na wyspę Qeshm - historia prawdziwa

Nie odpłynęliśmy. Warunki nagle się pogorszyły i nie było zgody na opuszczenie portu. Ponieważ nie mieliśmy planu B, pozostało nam cierpliwe oczekiwanie.

Minęła godzina.

Podeszła do nas kilkunastoletnia dziewczyna i przyniosła nam owoce. Nie mówiła po angielsku, ale  bardzo serdecznie się uśmiechała. Wtedy zauważyłam, że w samochodzie naprzeciwko nas jest uchylona przednia szyba i z przedniego siedzenia przyglądają się nam dwaj mężczyźni.


Minęła druga godzina.

Dziewczyna przyszła z matką i przyniosły ciastka. Odezwał się i pan sąsiad, który zaproponował ciasteczka i herbatę. Pan doktor rybołówstwa, płynął na wyspę, żeby prowadzić dalsze badania. 

Minęła w końcu trzecia godzina.

Ludzie coraz śmielej zaczynali się nam przyglądać, pierwsi ludzie podchodzili robić sobie z nami zdjęcia. Podeszła też jedna piękna dziewczyna, która chciała zrobić zdjęcie i chwilę porozmawiać. Po kilku minutach przyjęłyśmy zaproszenie do niej do samochodu.


Tak mija godzina czwarta.

Panowie z samochodu wciąż nas obserwują. Ja się już trochę zmęczyłam, więc gdy Paulina i Monika zdecydowały się na spacer po promie, zostałam z Alim i Julianem "pilnować rzeczy". I tak zaczęliśmy sobie rozmawiać, co zrobimy, jak już na wyspę dopłyniemy. "A może spróbujemy autostopu?" - zasugerowałam nieśmiało. Ali zrobił się trochę blady i powiedział, że w Iranie autostop nie funkcjonuje. Poddał propozycję, że możemy poszukać tutaj, na promie.

Czas płynął. Panowie z samochodu nadal patrzyli w naszą stronę.

"Ali, a może Ci dwaj goście? Tak się nam przyglądają, chyba sami jadą. To nam daje aż trzy miejsca!" - byłam pewna, że to dobra propozycja. "Natalia..." - mina Alego była jeszcze bardziej przerażona - "Nie można tak ludziom ufać, nie wszystkim. A tym dwóm to szczególnie. Spróbujmy poszukać jakichś par, albo małżeństw. Ci dwaj mężczyźni wyglądają bardzo podejrzanie!". No to wstałam i poszłam najpierw szukać dziewczyn. Od razu je zobaczyłam: otoczone wianuszkiem ludzi, stały przy załadowanym, wiekowym pick-upie. Jak tylko pojawiłam się przy nich, krzyknęły: "O, this is Natalia!" i momentalnie cała grupa skierowała swoja uwagę na mnie. Super.


"Husband? Husband?" - krzyczała najbardziej energiczna kobieta, pokazując na obrączkę. No i gdy tylko okazało się, że "no husband", postanowiła mi jednego zorganizować. Na szczęście mieszka na wyspie, więc na organizacji się skończyło. Po chwili żarcików, śmieszków i heheszków wróciłyśmy do naszych chłopaków i okazało się, że prom nie popłynie. Inne statki odpływały, ale nie nasz. Po pięciu godzinach oczekiwania pozbieraliśmy nasze klamoty i ruszyliśmy szukać taksówki.


I wtedy zaczęło padać. Mocno padać.

Schowaliśmy się pod wiatę, Ali poszedł zorganizować transport. W międzyczasie strażnik zarządał naszych paszportów, Julian odmówił okazania dowodu tożsamości i zwinęli go do budki. Świetnie. Ali wrócił z taksówką, a Juliana nie było. Na szczęście nasz irański host opanował sytuację i wrócił z budki z niemieckim kolegą. Załadowaliśmy się do samochodu i gdy taksówka ruszyła, kierowca zapytał: "To nie chcieliście jednak płynąć? Prom właśnie startuje". Podskoczyliśmy jak na zawołanie, że oczywiście, chcemy płynąć! Kierowca wartko zawrócił i odstawił nas pod samiutkim statkiem. Dobry z niego człowiek, nie ma co :)


Niebezpieczni faceci odsłona kolejna

Ależ się rozpadało, gdy wbiegaliśmy na ten prom! Jedyny zadaszony fragment statku był już cały zajęty, więc byłam pewna, że zanim dopłyniemy na miejsce, przemoczy nas do majtek. Wtem otworzyły się drzwi dobrze znanego nam już pojazdu. Tylko, że z przodu siedział jeden facet, a tył zajmowały trzy urocze niewiasty. Ja nie zastanawiałam się ani chwili i tylko krzyknęłam: "wsiadajmy!". Wgramoliłyśmy się z Pauliną do przodu, Monika dołączyła do roześmianej trójeczki z tyłu. Po piętnastu minutach rejsu byliśmy już kumplami. Mimo braku znajomości wspólnego języka (nie znamy farsi, a oni nie mówili po angielsku), śmiechu było co nie miara i nie musieliśmy już martwić się o nocleg na najbliższą noc - zostaliśmy zaproszeni właśnie przez "tych niebezpiecznych gości" i ich trzy dziewczyny. Ponieważ mieli pełny stan w samochodzie, umówiliśmy się na telefon. Mieliśmy dać znać, jak już dojedziemy w stolicy Qeshm.


Ponieważ Qeshm jest strefą bezcłową, ludzie przyjeżdżają tam głównie na zakupy. My też zaczęliśmy od wizyty w centrum handlowym. Nie zakupy były nam jednak w głowie, a jedzenie - po tylu godzinach w drodze i wcinania tylko ciastek z owocami przyszła pora na coś konkretnego. Mimo  ogólnie niższych cen, jedzenie na wyspie jest bardzo drogie. Zdecydowaliśmy się więc na burgery i nadrabianie internetowych zaległości z darmowym wifi. Od razu daliśmy znać, że już jesteśmy, ale nasi nowi znajomi długo się nie odzywali. Przez moment straciłam nadzieję i zaczęłam kombinować, jak schować się i wygodnie usadowić w placu zabaw, który znajdował się tuż obok strefy gastronomicznej. Na szczęście telefon w końcu oddzwonił.

Ekipa słodziaków, bo tak ich od razu nazwaliśmy, postanowiła spędzić na zakupach trochę więcej czasu, dlatego jeden z niebezpiecznych gości wraz ze swoją narzeczoną mieli jechać z nami do mieszkania. Nie było to daleko, ale miejsce okazało się być nad wyraz dziwne. Nowe mieszkanie, jakby nie w pełni urządzone. Pustostan. Surowo i trochę przerażająco, szczególnie przy akompaniamencie szumiącego za oknem wiatru i ponownie oszalałego piachu. No i ciemności, rzecz jasna. Gdy tylko weszliśmy, narzeczeni pokazali nam coś na kształt salonu i... Wyszli. A jak wrócili, to okazało się, że Ci dwaj chyba jednak naprawdę są niebezpieczni.

Więcej historii z Iranu znajdziesz tutaj:
Isfahan - przereklamowana wizytówka Iranu
Shiraz pełne blasku!
Opowieści z czarującej wyspy Qeshm
Kolorowa wyspa w Iranie, czyli przepiękny Hormoz

#IranskaPrzygoda to dwutygodniowy wypad, na który wybrałam się z Moniką i Pauliną z bloga Obrazki Blondynki. Jej wpis z Bandar Abbas  przeczytacie TUTAJ.
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę.  Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz