Jak zostałam piratem?

Czy ktoś z Was chciał kiedyś zostać piratem? Albo kowbojem? Albo agentem do zadań specjalnych?  Może nie od razu Bondem, ale chociaż Aniołkiem Charliego? Ja niekoniecznie. Najpierw marzyłam o byciu zawodową tancerką, później prawnikiem, aż wybrałam studiowanie psychologii. Tylko gdzieś w tak zwanym "międzyczasie" chciałam coraz więcej jeździć. Wakacje z rodzicami zawsze były ekstra, jednak ciągle było mi mało. I te nastoletnie marzenia o uczynieniu podróżowania sposobem na życie. No i wykrakałam. Co więcej, niechcący zostałam piratem i agentką do zadań specjalnych w jednym.

 


Ostatnimi czasy, większość moich wyjazdów była wyjazdami z pracy, a ponieważ często pytaliście "co to za praca?", dziś postanowiłam nieco wyjaśnić Wam, czym się zajmuję. Zacznijmy od początku. Wakacje z moimi rodzicami to zawsze była wyprawa. Nie w głowie im były hotele i nudne pobyty stacjonarne. Sami w młodości jeździli sporo autostopem (sporo, nie jakieś tam epizody, jak ja), zdarzyło im się pomieszkiwać na plaży i jedli to, co tata wyławiał w czasie nurkowania. A potem wzięli ślub, po jakimś czasie urodziłam się ja i można by pomyśleć, że rajskie wakacje skończyły im się raz na zawsze. Otóż nie! Wsiadaliśmy w samochód, pakowaliśmy namiot i... przed siebie! Okej, jak miałam 2 latka, albo moja młodsza siostra była niemowlakiem, to zdarzyło się nam jeździć do hotelu, albo apartamentu, ale nigdy nie były to pobyty w stylu "siedzimy na plaży i nic nie robimy". Generalnie idea była taka, żeby odpocząć, ale spędzić wakacje jak najciekawiej.
 
I tak rodzinnie spędzaliśmy sobie wakacje przez kilkanaście lat, objeżdżając ładny kawałek Europy, sporo śródziemnomorskich wysp, milion razy Włochy i Chorwację. Nigdy nie dotarliśmy razem do Hiszpanii, choć było to zawsze moje małe - wielkie marzenie. Możecie więc sobie wyobrazić, co działo się ze mną, gdy zamieszkałam tam na cały rok.

Walencją i okolicami cieszyłam się cały czas, ale wiadomo, to nie wystarczało. Dalszą historię już znacie: najpierw weekend w Madrycie, chwilę potem Majorka. Ledwo wróciłam i już kupiłam bilety do Maroko. Potem przyszedł czas na majówkę, andaluzyjski roadtrip i kupowanie biletów coraz dalej. Po niespełna roku od wyjazdu przejechałam autostopem przez pół Europy. Ciągle było mi mało.

No to poleciałam z chłopakami do Dubaju (to był mój pierwszy dłuższy wyjazd po powrocie) i stwierdziłam, że dalsze marudzenie, że "Erasmus się skończył" nie ma sensu. Ocknęłam się i powoli zaczęłam myśleć, że może jednak nie tylko na Erasmusie mogłam tak fajnie żyć. Kupiłam więc bilety na ekspresowe 2 dni w Kopenhadze, a tuż przed wyjazdem rzuciłam najnudniejszą pracę jaką miałam do tej pory (wytrzymałam całe 2 tygodnie!) i tego samego dnia dostałam takiego sms'a:

Chcesz jechać do Turcji 31.05?

Niby najzwyklejszy sms na świecie. Tylko, że tym razem nie chodziło o zwykły wyjazd. To była oferta pracy. Koleżanka z liceum usłyszała i od razu pomyślała o mnie.

Wysłałam CV, jedna rozmowa, druga i... Cisza. Gdy już myślałam, że nic z tego nie będzie, zadzwonił telefon: "Chciałabym, żebyś pojechała ze mną do Turcji. W środę".

Spanikowałam. "Ale jak to. W TĘ środę?! Zajęcia, zbliżająca się sesja, a tu wyjazd za kilka dni?" - gorączkowo myślałam, jakie racjonalne argumenty karzą mi odmówić.  Okazało się, że (jeśli bym się sprawdziła) w planach zostałam już przypisana do kolejnego wyjazdu. "Nie będę mogła, bo zajęcia, bo nieobecności, a potem egzaminy i to przecież ostatnia sesja! Nie no, to w ogóle nie ma sensu". Trochę w sobie w myślach przez chwilę popanikowałam, ale jak się skończyło, możecie się tylko domyślać. Tak, pojechałam na oba wyjazdy.

Tym sposobem zostałam pilotem wyjazdów incentive. A to trochę tak, jakbym została agentem do zadań specjalnych, tylko nikogo nie zabijam (może czasem, wzrokiem). No bo jak inaczej nazwać pracę, w której często podejmujesz teoretycznie niemożliwe do wykonania działania? Odzyskanie telefonu zgubionego w samolocie, który już odleciał w kolejny rejs. Albo przekonanie celnika na granicy tureckiej, że to faktycznie wiza tej pani, chociaż do dokumentu wkradła się literówka. Już samo dotarcie na miejsce z grupą, to często nie lada wyzwanie. Nigdy nie jadę z jedną, lekką walizeczką - czasem zdarza mi się nadawać wielką torbę (albo dwie), a potem do samolotu wchodzę jeszcze z małą walizką z głośnikiem, torbą na ramieniu i laptopem. I potem szukam tak tych zgubionych telefonów, ogarniając nieraz równocześnie autokar na transfer i szukając swojej walizki (mówiłam już, że bagaż czasem nie dolatuje? Raz koleżance walizka zabłądziła i nie doleciała, więc przez 4 dni ogarniałyśmy wyjazd żyjąc z jednej. Nie byłoby żadnego problemu, gdyby nie to, że brakowało nam tej walizki, w której były prawie wszystkie materiały do warsztatów i zabaw. I to jest czas, w którym kreatywność nie może cię zawieść).


Zawsze i wszędzie pojawiam się jako pierwsza, no i znikam zwykle ostatnia. Wstaję pierwsza, często ostatnia kładę się spać. Ale to nic. Przez cały wyjazd życie dostarcza mi takiej dawki adrenaliny, że ciężko to porównać z czymkolwiek innym. Uwierzcie, współpraca z hotelami też nie zawsze jest kolorowa - szczególnie w Hiszpanii. Do dziś pamiętam, jak manager robił nam dokładnie na przekór i trzeba było przez cały wyjazd  kombinować, jak tu zorganizować klimatyczny hiszpański wieczór z open barem, podczas gdy on oferował nam wielką salę konferencyjną w innym budynku. Bez baru oczywiście. Niby wszystko było wcześniej ustalone, a na miejscu taka niespodzianka.

Ale żeby nie było tak mroczno i strasznie - to jest fantastyczna praca! Wyjazdy incentive mają to do siebie, że są tworzone pod konkretną grupę ludzi. I nie chodzi tylko o miejsce czy hotel, ale przede wszystkim program. Tym sposobem będąc w pracy, jeżdżę na offorad, zdobywam kaniony, a czasem nawet trochę pozwiedzam. A jak nie wyjeżdżam z hotelu, to robię inne superowe rzeczy! Prowadzę warsztaty, zajęcia integrujące grupę i inne balonowe siatkówki. Do tego dochodzą różne akcje specjalne, dzięki czemu ostatnio podczas rejsu byłam... piratką :D Tak, kowbojem też kiedyś byłam.

Często słyszę pytanie, czy nie chciałabym pracować w zawodzie.

"Eee... Słucham?"

Przecież pracuję w zawodzie tak, że chyba bardziej się nie da! Po pierwsze: pracuję z ludźmi. I to tak na maksa, spędzam z nimi nieraz kilkanaście godzin na dobę, przez bite siedem, osiem dni. Po drugie, na psychologię wybrałam się po to (tak mi się kiedyś wydawało), żeby kiedyś prowadzić różne mądre warsztaty. Te zajęcia, które prowadzę teraz, też są całkiem mądre, tylko podane często w zabawniejszej formie, niż robią to utytułowani i mądrzy trenerzy. No i zamiast w klimatyzowanym biurowcu, pracuję na plaży, albo pod palmami :) Czyż to nie jest cudowne? Wyobraźcie sobie, ile satysfakcji sprawia mi poranny widok z okna, gdy szóstego dnia budzę się znów przed ósmą rano, po pięciu godzinach snu, a na trawie grupka czeka już na poranne zajęcia z relaksacji i macha do mnie, żebym szybko do nich zbiegała. Podpowiem Wam, że wcale nie spali dłużej ode mnie.

Wystarczy trochę przestrzeni twórczej i nagle okazuje się, że każdy może być artystą!

Chciałam być tancerką - zdarza mi się i tańczyć.Chciałam pracować z ludźmi - pracuję. Marzyłam o tym, żeby podróżowanie stało się moją pracą - i jest! Długo nie wierzyłam, że jak się o coś długo prosi, to się to w końcu dostaje. Że jak się marzy, ale tak naprawdę, z całych sił, to w końcu te marzenia się spełniają. Bo w sumie się nie spełniają - samemu trzeba je spełnić. Wytrwałością i ciężką pracą.

Więcej o pracy pilota wycieczek możecie poczytać  u Mateusza, na blogu Pilot Birówka :)

---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na  facebook'owy fanpage!


24 komentarze :

  1. Bardzo ciekawe zajęcie. Inspirujący wpis!

    OdpowiedzUsuń
  2. Odlot! Z opisy wygląda na fantastyczną pracę! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się! A zajęcie owszem, ciekawe i to bardzo :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze, że podkreślasz "PRACĘ". Jest absolutnie fantastyczna, ale wbrew pozorom bardzo ciężka ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Magdalena Bodnari12 grudnia 2015 08:32

    No brzmi jak dream job nie tylko dla psychologa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Barbara Świderska12 grudnia 2015 10:32

    Absolutnie podziwiam! Jako osoba, która ma doświadczenie pracy w dużej korporacji i uczestniczyła czasami w takich wyjazdach, wiem jak ludzie bez powodu potrafią marudzić, bo hotel nie taki, bo woda w morzu za zimna, bo jedzenie nie takie... Pomimo tego, że to świetna praca, to wiem ile to może kosztować Cię ciężkiej pracy! Gratulacje dla Ciebie! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dla mnie tak, ale zależy, o czym kto marzy ;) Wydaje mi się, że ludziom rzadko chce się pracować więcej niż 8h dziennie, więc co dopiero, gdyby mieli pracować 18h albo czasem nawet 20h na dobę :P

    OdpowiedzUsuń
  8. Czekałam na taki komentarz, dziękuję! Bo racja - praca wspaniała, ale czasem mocno muszę zagryzać zęby, żeby nie powiedzieć tego, co myślę na temat właśnie albo zimnej wody w morzu, albo zbyt gorącego piasku na plaży. No ale według niektórych, to właśnie wchodzi w zakres moich obowiązków: chłodzić piasek na plaży i ogrzewać wodę w morzu :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Basia || Podróże Hani12 grudnia 2015 21:23

    Świetna historia! Trochę zazdroszczę, ja zdecydowanie za szybko poszłam do pracy za biurkiem, teraz żałuję ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Piękne opowiadanie :) choć sporo z tego już wiedziałam, to gdy przeczytałam całość, prawie się wzruszyłam ;) cudownie jest wiedzieć, że ludzie spełniają swoje marzenia!! Trzymamy kciuki za kolejne i gratulujemy kapitalnych Rodziców!! ;))

    OdpowiedzUsuń
  11. Za biurkiem już pracowałam i nie wykluczam, że kiedyś do tego wrócę!

    OdpowiedzUsuń
  12. Jak napiszę, że nie wiedziałem co to są wyjazdy "wyjazdy incentive" i że musiałem sobie sprawdzić to pewnie mnie wyśmiejesz, ale teraz dzięki Tobie już wiem.
    Dodatkowo wiem, że ta praca to "ciężki kawałek chleba". Czasami jak słyszę narzekania znajomych w kontekście koloru firanek w pokoju, twardości materaca na łóżku lub ilość serwetek restauracji to mi ręce opadają. Kto by się spodziewał, że na plaży jest piasek, który będzie lepił się do ciała lub że są tylko 33 rodzaje alkoholu na wieczorze integracyjnym i nie ma akurat mojego ulubionego. Całe szczęście, że trafiają się pewnie również "normalne" grupy :)
    powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  13. Piękna i inspirująca historia! :) Co do wytrwałości i ciężkiej pracy przede wszystkim. Oczywiście na początku trzeba wiedzieć czego się chce i dążyć do tego.

    OdpowiedzUsuń
  14. Bardzo lubię takie pozytywne historie, gdzie ludzie wprost potrafią powiedzieć, że robią, co lubią. A jeszcze bardziej lubię to, że właśnie lubią, co robią. Uśmiechnąłem się przy czytaniu tego tekstu! :) PS: żałuję, że nie mogłem dziś być na spotkaniu, dopiero dotoczyłem się do domu! :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  15. Dziękuję :) I nie wyśmieję, bo ja też wcześniej nie wiedziałam!

    OdpowiedzUsuń
  16. Tylko ważne, żeby nie zafiksować się całkowicie na tym czego się chce. Bo teraz wiem, że od tego miejsca doprowadziło mnie mnóstwo rzeczy, których nigdy nie planowałam robić. No i w sumie nigdy takiej pracy nie planowałam - dopiero jak się pojawiła okazja, to pomyślałam: "hej, przecież to dla mnie!" :D

    OdpowiedzUsuń
  17. Za często słyszę narzekania, żebym miała siedzieć cicho z ta moją radością ;) A nuż kogoś to ruszy i też odważy się robić to co lubi? Nigdy nie wiadomo :)
    PS. Żałuj, bo ominęło Cię super spotkanie i rewelacyjne prezenty! No i życzenia, więc pozwolę sobie tu: niech ten uśmiech, który się przy czytaniu pojawił, nie znika - ani przez Święta, ani przez cały kolejny rok! :)

    OdpowiedzUsuń
  18. "Jeśli kochasz to co robisz, to już nigdy w życiu nie będziesz pracował." - Mark Twain

    Bardzo fajny, mega pozytywny wpis. I oczywiście pozazdrościć rodziców ;-)
    A zdjęcie z Barbossy mogłaś dać też jakieś grupowe, nie sądzę żeby ktoś się obraził ;-)

    OdpowiedzUsuń
  19. czytając o Twojej walce o wyjazdy czuję się tak, jakbym czytała o historii swojej obrony, która była jazdą bez trzymanki. nie chcę się w to zagłębiać, nie było to fajne wspomnienie, ale w końcu skończyło się tak, że obroniłam się nie u swojego promotora, dzięki czemu pojechałam na dwa wyjazdy i zyskałam wakacje dwa tygodnie wcześniej.


    powodzenia! nieważne, co robisz, ważne, że sprawia Ci to radość.

    OdpowiedzUsuń
  20. Podziwiam takich ludzi, którzy kochają to co robią i sprawia im to taką samą frajdę na początku jak i w środku "jazdy bez trzymanki". Inspirująca opowieść :)

    OdpowiedzUsuń
  21. A gdyby się ktoś jednak obraził, to co potem? ;) Wiesz jak to jest - tylko wymiana dobrych energii może dawać taką frajdę z pracy! Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Dzięki! Nie strasz tą obroną, bo to dopiero przede mną i niełatwo będzie znaleźć odpowiedni czas...

    OdpowiedzUsuń
  23. Cieszę się ;) Zobaczymy jak długo ta frajda potrwa, ale póki co "jazdy bez trzymanki" też są super!

    OdpowiedzUsuń