Niezwykły romans na Erasmusie

Romanse na Erasmusie to często jedyna rzecz, z którą ludzie utożsamiają wyjazd na stypendium. To spora generalizacja, ale byłabym hipokrytką, gdybym powiedziała, że romanse nijak mają się do Erasmusa. Mają i to bardzo. Czasem to przelotne znajomości, czasem wychodzi jednak z tego coś poważnego i po kilku latach można powiedzieć, że filmowe "happily ever after" wyjątkowo się sprawdziło. Ku sobie mają się nie tylko studenci z wymian, ale także Ci, do których przyjeżdżamy. No i nie tylko studenci. Wykładowcy też mają się ku studentom. Przynajmniej ku studentkom...

 


Miły wykładowca, czyli niewinny początek

Drugi tydzień zajęć. Poniedziałek, 8:30. Po godzinie ćwiczeń prowadzący daje nam 10 minut przerwy, w końcu w Hiszpanii to najwyższy czas na kawę. Jak większość osób z grupy idę do automatu, żeby rozpocząć dzień od pysznej, świeżo mielonej kawy za 40 eurocentów. W kolejce zagaduje mnie profesor. Zagaduje po raz pierwszy. Czy zajęcia ciekawe,  czy nie za trudne, bo on rozumie doskonale, że to taki przeskok kulturowy i naukowy i nowi ludzie, nowa uczelnia, nowi wykładowcy. Ale on zawsze chętnie pomoże i wytłumaczy - jakby co.

Ale jakby "co"?

Obraz pomocnego wykładowcy, który luźno rozmawia ze studentami w kolejce do kawy, był mi do tej pory zupełnie obcy, więc i zachowanie profesora było podejrzane. Chwilę później zaproponował mi kawę. Tak, tę za 40 eurocentów. Gdy odmówiłam, płynnie przeszedł do tego, że w okolicy Walencji jest mnóstwo pięknych miejsc, więc gdybym chciała pojechać na wycieczkę, to on ma samochód i oferuje swoją pomoc w odkrywaniu skarbów w okolicy. A w ogóle to ma piękne mieszkanie nad brzegiem Turii.


Wykładowca - stalker?

Potem było tylko gorzej. Pewnego razu w poniedziałek, obwieścił na początku zajęć, że w końcu wie, jak wspaniale bawią się Erasmusi i zapytał mnie na forum, jak bawiłam się w sobotę na imprezie u Johannessa. TAKIE oczy zrobiłam, bo na żadnej imprezie u Johanessa nie byłam. Kim w ogóle jest Johaness?! Coś tam sobie jeszcze pogadał, ale byłam tak wkurzona i zdenerwowana, że przestałam go słuchać. Czułam tylko na sobie wzrok innych studentów i miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

Apogeum wszystkiego był email, którego wysłał do mnie zaraz po zajęciach: "Nie kłamałem, przecież mieliście świetną imprezę", a w załączniku wysłane było kilka zdjęć z sobotniego wieczoru. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Odpisałam grzecznie, że nie wiem (i nie chcę więdzieć) skąd ma te zdjęcia, ale to wcale nie była impreza u Johanessa.

Stanęłam przed wielkim dylematem. Trochę bałam się chodzić dalej na te zajęcia, bo nigdy nie wiadomo, co gościowi mogło strzelić do głowy. Z drugiej strony uznałam, że jeśli przestanę chodzić, wykładowca będzie miał doskonały argument, żeby oblać mnie na egzaminie, dlatego mimo wszystko chodziłam jakby nigdy nic. Aż nadszedł termin egzaminu.


Dwie Natalie i jeden Carlos

Od razu wiedziałam, że pan profesor będzie robił problemy. Choć ten egzamin akurat miał być dość prosty i nawet dostaliśmy materiały, z których mieliśmy się uczyć (wszyscy musieli je kserować w bibliotece, ale ja pewnego dnia dostałam je po prostu na maila, w ramach "prezentu"), uczyłam się jak szalona, żeby nie dać wykładowcy ani jednego powodu do oblania mnie. Testowa forma egzaminu miała mi w tym pomóc. Och jak bardzo się myliłam!

Oprócz mnie na zajęcia chodziła jeszcze jedna Natalia z Polski. Trochę utrudniło to Carlosowi życie, bo musiał oblać nas obie. Poważnie, wynik egzaminu wyświetlał się na czerwono. Mnie i pięciu innym osobom z ponad setki chodzących na te zajęcia, w tym drugiej Natalii. "Wiedziałam" - to była jedyna myśl, która wtedy pojawiła się w mojej głowie. 


Gdy odmawiasz zaproszenia na wycieczkę, profesor zaprosi Cię na dyżur

W Walencji na uczelni była jedna spora niedogodność: wszystkie zimowe poprawki zdawało się dopiero w sesji letniej. Uratowała mnie Natalia, która za trzy tygodnie kończyła swojego Erasmusa i musiała wszystko zdać w styczniu. Każda z nas napisała więc pięknego maila, z wyjaśnieniem, że niezmiernie potrzebne jest nam zaliczenie teraz, bo w Polsce nas wyrzucą ze studiów. Podziałało. Za 4 dni miałyśmy się stawić na dyżurze.

Poszłyśmy razem. Tłumy kłębiły się przed gabinetem, wyglądało na to, że jesteśmy w kolejce pod koniec pierwszej dziesiątki. Gdy tylko Carlos pojawił się na korytarzu, uśmiechnął się promiennie i powiedział: "Najpierw Natalia, zapraszam!".

Wparowałyśmy obie. Gdy zdjął kurtkę i odwrócił się zza biurka, mina mu lekko zrzedła. Naiwny miał nadzieję, że wejdę się sama. Usiadł wygodnie na fotelu i powiedział: "Ja wiem, że byłyście takimi pilnymi studentkami, wszystko na bieżąco zaliczałyście [tutaj jeszcze trochę sobie pogadał], więc ja proponuję, że wpiszę Wam zaliczenie, bo same widzicie, że tyle dziś studentów, że nawet nie mam Was jak pytać".

"Czy mogę zobaczyć swój egzamin?" - wypaliłam. "To nie będzie konieczne" - odpowiedział. "Bardzo chciałabym go zobaczyć" - nie chciałam dać za wygraną. "Zaliczenia macie wpisane, wszystkiego dobrego i do zobaczenia". Popatrzyłam więc na niego poirytowanym wzrokiem, ale uznałam, że to jest moment, kiedy trzeba odpuścić.


I żyli długo i szczęśliwie, od stycznia do lipca

Dobrze wiem, że egzamin poszedł mi dobrze, a cała ta akcja była tylko po to, żebym do czerwca w jakiś sposób była związana z tym przedmiotem (tak, on był koordynatorem głównym, najgorzej). Udało mi się jednak wybrnąć z tego obronną ręką i zwycięsko przetrwać. Nie dałam się, choć profesor Carlos długo jeszcze próbował oszlifować we mnie naukowy diament... W zasadzie aż do lipca:

"Witaj Natalia,

w sierpniu przylatuję do Polski na konferencję naukową. Czy zechciałabyś zostać moją asystentką?

Carlos"

---

"Cześć Natalia!

Długo się nie słyszeliśmy. W przyszłym tygodniu będę w Polsce, mam nadzieję, że się ze mną spotkasz. [...]

Carlos"

Wszystkie teksty o życiu na Erasmusie możesz przeczytać tutaj: KLIK!
*Imię wykładowcy zostało zmienione
** Para na zdjęciu nijak ma się do opowiedzianej historii!
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę.  Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage.

1 komentarz :

  1. Przykra historia, takie sytuacje w ogóle nie powinny mieć miejsca.

    OdpowiedzUsuń