Pięć mitów na temat Erasmusa.

Wakacje, plaża, dalekie podróże i ciągłe imprezy. Zaliczanie przedmiotów "na piękne - erasmusowe - oczy" i same piątki za nicnierobienie. Fajnie by było tak pożyć za unijną kasę, prawda? By było. Ale nie jest. Obalam 5 mitów na temat erasmusowego życia.


1)  Erasmus - orgazmus


To pojawia się najczęściej i zwykle jako pierwsze, dlatego jako pierwsze i tu. Panuje jakieś idiotyczne przekonanie, że studenci wyjeżdżający na zagraniczną wymianę mają tylko jeden cel - prowadzić bujne życie seksualne. W wersji "light" są oczywiście romanse krótsze lub dłuższe, jednak każda potencjalna znajomość musi mieć obowiązkowo podtekst erotyczny.

Serio?

Nie. Nie każda znajomość kończy się w łóżku, ba! niektórym nawet żadna się tak nie kończy. Nie każda dziewczyna pcha się facetom do łóżka i nie każdy facet próbuje je tam zaciągnąć. Zaskoczeni? Większość ludzi wyjeżdża głównie po to, żeby nawiązać międzynarodowe znajomości na stopie KOLEŻEŃSKIEJ. Erasmus, tak jak inne projekty międzynarodowe, daje szansę poznania ciekawych ludzi. Często rodzą się prawdziwe przyjaźnie - niektóre mające szanse przetrwać dużo dłużej niż sam wyjazd.

2)  Całe życie %%%


Dobra, może jako abuela (wyjaśnienie tu) nie jestem zbyt reprezentatywna jeśli o to chodzi, ale mimo wszystko: Erasmus nie chodzi pijany 24h/7 dni w tygodniu. Jasne, tolerancja alkoholowa znacznie wzrasta po erasmusowym semestrze, szczególnie, gdy jesteś w kraju, w którym sangria jest tańsza niż sok, a dobre wino kosztuje tyle, ile w Polsce najtańsze dziadostwo. Ale pijemy też kawę, wodę, herbatę i mleko. Poważnie, całkiem często.

Imprezy? Pewnie, że tak, przecież domówki to najlepszy sposób na poznawanie ludzi i przełamywanie barier językowych. Kluby? Jasne, chociaż rzadziej. Znaczy ja rzadziej, bo znam ludzi, którzy potrafią imprezować 4, a czasem 5 dni w tygodniu i dalej nie mają dość! Ale znam i takich, którzy w klubie przez cały semestr byli tylko raz.


3) Jedziesz na roczne wakacje!


"Rany, Hiszpania? Super, ale Ci zazdroszczę! Plaża, morze, ciągłe imprezy i wieczne 'nicnierobienie'."

"Niestety, nie możemy Pani zaliczyć przedmiotów, przecież jedzie Pani do Hiszpanii. Szansa, że te kursy w ogóle się odbędą jest znikoma."

"No weź, przecież i tak nas nie przekonasz, że cokolwiek się tam uczysz. Ej sorry, jesteś Erasmusem."

Eh...

Ja szczerze mówiąc miałam taką nadzieję. I ta nadzieja umarła po tygodniu. Wszystkie zajęcia są obowiązkowe, zadają zadanka domowe, wypracowania, kartkóweczki, generalnie nie ma zmiłuj. Argument, że jesteś Erasmusem i może zamiast opracować 15 tematów mogłabyś 10 (en espanol oczywiście - bo to, że zajęcia miały być po angielsku nie ma większego znaczenia), zupełnie nie działa. Erasmus, nie-erasmus, na zajęcia chodzić i się uczyć musi. Dużo.


4) Za hajs z uczelni baluj!


No niestety nie. Erasmusowe stypendia nie są zbyt wysokie, choć wszystko oczywiście zależy od uczelni. U nas są trzy stawki, wysokość jest zależna od kraju do którego jedziemy. Kraj to jedno, miejsce w tym kraju to drugie. Jest spora różnica, czy ktoś będzie mieszkał w Madrycie, Walencji czy małym miasteczku w górach, a stypendia dostaną takie same. Gdy trafi się dobrze, czasem za te pieniądze da się przeżyć, a jak się jeszcze rozsądnie gospodaruje, to i cudem na jakiś wyjazd wystarczy.


5) Makaron z sosem, sos z ryżem, ewentualnie bułka z jogurtem


Punkt mocno związany z punktem czwartym. No bo wiadomo, jak polski, biedny student na obczyźnie (poza tym student to student), to tylko zupki w proszku, makaron i ryż z sosem. Bo tanio i szybko. A nieprawda! Jak się chce, to cuda można jeść, trzeba tylko umiejętnie kupować. Czasem w supermarkecie, czasem w małym warzywniaku. W niektóre dni tanie są kalmary, w inne bakłażany, a jeszcze kiedy indziej ananasy. Ostatnio za 80 eurocentów kupiłam siatkę omułków, a kalmary były po 2 euro za kilogram.



Na koniec zaznaczam, że są to moje osobiste doświadczenia i spostrzeżenia z konkretnego miejsca i konkretnej uczelni. Na pewno znajdą się więc osoby,  których wyjazd wyglądał chociażby tak, jak opis w pierwszym akapicie tego posta :)

---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na  facebook'owy fanpage!

17 komentarzy :

  1. Bardzo ciekawe punkty :) Ja na Erasmusie bylam w Szwecji i mnie punkty 2 i 4 wlasciwie nie dotyczyly, jako ze na alkohol panstwo ma monopol (a ceny sa straszne), a stypendium ledwo wystarczalo na mieszkanie, a zyc przeciez trzeba. Niestety, z tej przyczyny dosc czesto zdarzalo mi sie wprowadzac mit piaty w zycie ;).
    W ogole bardzo ciekawy blog - dopiero zaczynam odkrywac starsze wpisy, ale juz wiem, ze bede zagladac. Mam podobnie jak Ty - po Erasmusie nie moglam usiedziec w miejscu i w koncu wrocilam do Szwecji, tym razem za pomoca AIESEC'a ;) Pozdrawiam serdecznie! Gabi z http://going-with-aiesec.blogspot.se

    OdpowiedzUsuń
  2. No to ja powiem, że obserwując moich kolegów i koleżanki na Erasmusie w Pradze, to właśnie tak było. Wszystkie punkty co do jednego spełnione... Niezły szok przeżyłam, ja dziewczyna z prowincji, jak zobaczyłam co niektórzy wyprawiają.


    Ale nauczyć czegoś też się można :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiadomo, że są i tacy, którzy wszystkie punkty spełniają. Ale niefajne jest to, że tak się generalizuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki :) A po Erasmusie mało kto może usiedzieć w miejscu! Cieszę się, że dalej krążysz, powodzenia! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja niestety pojechałam na Erasmusa już jako weteranka studencka, czyli na studiach doktoranckich. Wszystkie wymienione przez Ciebie mity wśród studentów studiów magisterskich miały się świetnie, a nawet kwitnąco ;) Im młodszy rocznik, tym kwitnięcie było intensywniejsze ;) A "pensje" na ten wieczny wakacyjny "balet"naprawdę dostaje się głodowe, choć na miejscu dowiedziałam się, że polibuda ma dwukrotnie, trzykrotnie wyższe stawki. Więc jeśli jechać na Erasmusa, to tylko z politechniki ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Niestety, nie pojechałam na Erasmusa :(. Teraz z perspektywy czasu bardzo żałuję swojej decyzji... Na pewno zdecydowałabym się na Hiszpanię :). Ale dzięki za obalenie mitów. Chociaż przyznam szczerze, że nigdy nie pomyślałabym o nim w ten sposób - dla mnie byłby to przede wszystkim dobry sposób na naukę języka obcego (nie tylko angielskiego, ale przede wszystkim tego, którym porozumiewa się dany kraj) oraz poznanie ludzi, kultury i tradycji innych krajów :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Co z tego wynika? Jechać warto. Choćby z ciekawości. Zobaczyć jak to się tam u sąsiadów żyje. Nauczyć się samodzielności, dyscypliny, zarządzania pieniędzmi. Poznać ludzi z całego świata, otworzyć umysł i serce. Wybrać własną drogę! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Krzysiek Ciemnołoński18 listopada 2015 18:18

    za stary już jestem na studenta ale za to na studenckie życie gotowy zawsze :) wino, kobiety i śpiew. nauka może poczekać ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Agnieszka/Zależna w podróży20 listopada 2015 01:13

    "niektórym nawet żadna się tak nie kończy"


    buuu, powiało smutkiem :( Obaliłaś marzenia okularników, którzy mieli nadzieję, ze na erasmusie się uda :D


    A tak serio - u mnie było bardzo imprezowo, bardzo erotyczno-miłosno (przetrwały 4 pary - piszę 5 lat po), bardzo wakacyjnie. Niestety bardzo biednie.

    OdpowiedzUsuń
  10. U mnie też niektóre pary przetrwały - i to takie, którym nikt nie dawał szans! ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. I taniec! Tego w Hiszpanii też nam nie brakowało <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Mity najczęściej tworzą Ci, którzy siedzą na tyłku i zazdroszczą tym co pojechali. Dobrze, że jesteś w tej rozsądnej mniejszości :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Hahahah czyli żeby była udana impreza, to trzeba być studentem pierwszego roku na polibudzie! :D

    OdpowiedzUsuń