Walencja - jak wygląda moja praca w Hiszpanii?

Walencja. Stało się. Wróciłam do Hiszpanii, zamieszkałam w Walencji i zaczęłam tu normalną, regularną pracę. Okej, z tą normalną się nie rozpędzam, ale moje prawdziwe, przyziemne życie w Hiszpanii rozkręciło się na dobre. Ja wiem, że mija dopiero pierwszy tydzień w tej pracy i jestem tu ogólnie zaledwie kilkanaście dni, ale właśnie dlatego moje spostrzeżenia są teraz najostrzejsze. 


Praca w Hiszpanii odsłona pierwsza

Zaraz po przylocie do Walencji podjechałam do mojej nowej firmy, żeby odebrać klucze od mieszkania. Ponieważ firma zajmuje się wynajmem pokoi i mieszkań, na czas umowy stypendialnej dostałam "mieszkanie służbowe", z przydziału. Zanim jednak szef odwiózł mnie do nowego lokum na skuterze, po krótce przedstawił zakres obowiązków i to, jak będzie wyglądała moja nowa praca. 

"W poniedziałki, środy i piątki będziesz pracować rano, a we wtorki i czwartki rano i po południu. W zeszłym roku Erasmusi pracowali tylko rano, mieli piątki wolne i czuli się jak na wakacjach, więc teraz będzie inaczej. Zaczynamy o 9:30, ale Ty przychodź na 10:00. Albo na 9:50, żebyś wszystko sobie przygotowała i punkt 10:00 zaczynała pracę" - powiedział na wstępie szef. "Jesteś programistką, prawda?" - zadał pytanie, będąc jednak pewnym mojej twierdzącej odpowiedzi. "Hahaha, nie, jestem psychologiem" - odpowiedziałam z uśmiechem. "No trudno. To oprócz marketingu w internecie, chciałbym, żebyś skonstruowała takie narzędzie badawcze, ale to wszystko Ci potem wyjaśnię". "Jasne" - uśmiechnęłam się przytakując i już wiedziałam, że będzie śmiesznie (ja programistką? Hahahahahah). "I w ten poniedziałek bądź o 9:30". 

Początek pracy nie zawsze znaczy to samo, przynajmniej w Hiszpanii

No to byłam o 9:30. Nawet minutę wcześniej, chociaż w sumie do biura nie zdążyłam nawet dojść, bo na końcu ulicy spotkałam Alejandro (znaczy się szefa) na skuterze, który mocno się zdziwił, że przyszłam tak wcześnie. "No przecież kazałeś mi być dziś o 9:30!" - powiedziałam zdecydowanie. "Na pewno nie! Ale jak już jesteś, to chodź, w poniedziałki zaczynamy od śniadania w Express'ie".


Express to bar zlokalizowany po sąsiedzku. Przy stoliku siedziała urocza blondynka, która - jak się szybko domyśliłam - ma na imię Samanta i jest moją opiekunką stażu, oraz Roberto - przemiły i mało włoski Włoch. Ta dwójka zamówiła już tostadas i cafe con leche, Alejandro jakieś większe śniadanie, a ja (jeszcze nienauczona tego, co powinnam zamówić) po prostu kawę. Spędziliśmy tam niecałą godzinę i była to taka trochę "odprawa" przed kolejnym tygodniem w pracy. Byłam pozytywnie zaskoczona, że nadążam za tym, o czym mówią, no i że - póki co - wszystko się zgadza: mam zająć się narzędziem badawczym i wskrzeszeniem z martwych profili na portalach społecznościowych. Jak dla mnie - bomba! 

Tylko, że jak wróciliśmy do biura, Roberto zapoznał mnie z systemem mieszkaniowym i jednak to okazało się priorytetem. Ale komunikacja zawsze spoko, więc chętnie kontaktuję się z osobami mniej lub bardziej zainteresowanymi naszymi pokojami, bo przynajmniej rozwijam się językowo, a o to mi przede wszystkim chodziło :) I to na szczęście zajmuje mi rano jakieś 40 min (zajmowałoby 10 min, ale już wiem, że nie mogę za szybko pracować), a potem po południu kolejne 20 min. 

Pracy w Hiszpanii jest dużo, ale...

... są rzeczy ważne i ważniejsze. Jak już wysłałam pierwszego dnia te wszystkie wiadomości, zaczęłam zagłębiać się w Facebooka i inne i dość szybko ogarnęłam, co tam trzeba zrobić. Albo chociaż spróbować. No więc pięknie wszystko przedstawiłam, a szef na to: "No dobra, ale po co?". "Ale co, po co?" - trochę mnie wcięło. "No po co mamy rozruszać fejsa, po co nam inne hasztagi na instagramie? My mamy mieszkania wynajmować, nie mam czasu na fejsa". Wzięłam głęboki wdech i powiedziałam spokojnie, że przecież to nam ma w tym pomóc. "Okej, to w piątek powiesz mi jakie masz wnioski i co potrzebujesz. Analizuj." Analizowałabym, ale na zegarze pojawiła się magiczna czternasta.

We wtorek dzień był dłuższy. Nie przewidziałam jednak, że po godzinie pracy, a nawet trochę szybciej (była jakaś 10:50), znowu pójdziemy do baru Express! Przyszedł przecież czas na śniadanie (moje już drugie, bo nie wychodzę z domu bez owsianki), więc grzecznie zamówiłam tostadas i cafe con leche. Tym razem jednak komentowaliśmy różne wydarzenia na świecie. W środę obgadywaliśmy systemy edukacji, a wczoraj (w czwartek), gdy dołączył do nas kumpel chłopaków, pod lupę poszła siłownia i randki z Amerykankami. Zarówno we wtorek jak i czwartek dokładnie o 14:04 poszłam na przerwę (szef był zdziwiony, że nie poszłyśmy z Samantą punktualnie), żeby między 15:30 a 16:00 znów rozpocząć pracę. 

W pracy jednak się pracuje, nawet w Hiszpanii

Mimo śmieszków i heheszków, tostów z kawą i jakże ważną siestą, muszę Was zmartwić: w pracy jednak trzeba pracować. Jak chwilowo nie ma co robić, to dobrze sobie coś do tej roboty znaleźć. Po prostu kultura jest inna, system też, więc dla mnie, na pierwszy rzut oka wyglądało to trochę jak obijanie się. Do pracy na 10? No tak, ale potem do 19:30 trzeba w biurze siedzieć. Wracanie do mieszkania o dwudziestej jest słabe, bo ten dzień się tak ciągnie i ciągnie. Niby tutaj dłużej jasno, bo gdzieś do osiemnastej, ale za to jak wstaję o 8:45, to słońce dopiero wschodzi! Także w Polsce korki są przed ósmą, tutaj między dziewiątą a dziesiątą. No i siesta. Dwugodzinna przerwa w pracy niby super, ale żebyście potrafili sobie wyobrazić, jak się bardzo się po niej nie chce wracać za biurko...


No dobra, zatem pierwszy tydzień w pracy minął szybko, raczej bezboleśnie i chwilami bardzo śmiesznie. Ludzie są w porządku, zadania póki co też. Muszę tylko nauczyć się pracować w tutejszym tempie i wszystko będzie cacy!
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę.  Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz