Światowe Dni Młodzieży - skoro emocje opadły, czy ktoś jeszcze wstanie z kanapy?

Światowe Dni Młodzieży w Krakowie miały być katastrofą. Media do ostatniej chwili bombardowały nas informacjami o braku odpowiedniego przygotowania i nieustających rezygnacjach pielgrzymów z przyjazdu do Polski. Po cichu słychać było głosy: "będzie zamach!", "podłożą jakąś bombę, głupi by byli, gdyby nie skorzystali", na Facebooku powstał nawet profil o wdzięcznej nazwie: "Czy w Krakowie już jebło?". Po zakończeniu ŚDM 2016 można powiedzieć, że tak: wystrzeliła bomba radości i entuzjazmu, którym zarazili się nawet Polacy. Miejmy nadzieję, że zakorzeniła się też chęć braterstwa i czynienia dobra.



Światowe Dni Młodzieży w diecezjach, czyli jak Kolumbijczycy opanowali Żywiec

Przylecieli dość późno, bo dopiero w środę. Z Wiednia jechali autokarami do Żywca, gdzie dotarli dopiero koło drugiej w nocy. Pięćdziesięcioosobowa grupa z Kolumbii. Ludzie młodzi, przede wszystkim młodzi duchem. Pomagałam przy kwaterunku do rodzin, tłumaczyłam pytania i próbowałam rozwiewać wątpliwości. Po raz pierwszy pomyślałam, że zamiast wyjeżdżać na konferencję nad morze, powinnam była przecież zostać i gościć pielgrzymów. Choć w Żywcu i tak nie byłoby to proste - ilość chętnych rodzin znacznie przewyższała liczbę pielgrzymów! Osoby przygotowane nawet na 4 czy 5 osób były rozczarowane, że na nocleg zabierają tylko dwie.

Choć spali krótko, następnego dnia pojechali w góry. Gdy wieczorem rozmawiałam z kilkorgiem z nich, nikt nie narzekał na zmęczenie, czy niewyspanie. Wszyscy zachwycali się polską gościnnością i nie mogli się nadziękować za to, jak wiele dobra dzieje się wkoło. Widziałam tylko uśmiech - zarówno wśród pielgrzymów z Kolumbii, jak i naszych żywieckich mieszkańców.


Miałam wielką ochotę poznać ich choć trochę, porozmawiać, dowiedzieć się kilku rzeczy. Został tylko jeden wieczór. Na szczęście okazało się to prostsze, niż myślałam. Przed wieczornym czuwaniem pojawiła się w kościele pani z Radia Katowice, która koniecznie chciała przeprowadzić kilka rozmów. Tak zostałam hiszpańskojęzycznym tłumaczem i przemyciłam trochę pytań, które sama chciałam zadać. W czasie rozmowy padło jedno z tych kluczowych: "Dobrze wiecie, jak wygląda teraz sytuacja w Europie. Co chwilę jakiś zamach, na każdym kroku giną ludzie. Nie bałeś się przylecieć do Krakowa? Przecież to wielkie ryzyko." Odpowiedź czterdziestoletniego Gustavo była zniewalająca. Nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawiałam z człowiekiem tak wielkiej wiary. Tak pewnym tego, że Bóg posłał ich tu w konkretnym celu i to w jego rękach są przecież najbliższe dni. Że w jego sercu od samego początku jest tylko pokój i spokój. Zawstydził mnie tym ogromnie i uświadomił, że jestem człowiekiem małej wiary. Bardzo małej. Przecież długo byłam pewna, że do żadnego Krakowa nie pojadę, to przecież zbyt niebezpieczne. 

Dopadło mnie dosłowne "Kanapaszczęście", ale szybko dostałam obuchem w łeb

Po kilkudniowej tułaczce przez całą Polskę wróciłam do domu w środowe popołudnie. Dawno nie byłam tak zmęczona. Myślałam też po ciuchu, że to był ten wyjazd, na który jednak nie powinnam była jechać, bo na miejscu działy się rzeczy ważniejsze. Weszłam do domu, umyłam ręce, położyłam się na kanapie i pomyślałam, że nie ma takiej siły, która by mnie ściągnęła z kanapy przez najbliższe 2 dni. Włączyłam telewizor, Papież Franciszek właśnie wylądował. Gdy słuchałam jego słów z okna na Franciszkańskiej 3, pomyślałam tylko jedno: "Ty głupia babo, serio chcesz przeleżeć ten czas na kanapie?". 

Nie, nie chcę być jak Ci emeryci, o których - już na żywo - usłyszałam w czwartek na krakowskich Błoniach.

"Nie chciałbym nikogo obrazić, ale napełnia mnie bólem, kiedy spotykam ludzi młodych, którzy zdają się być przedwczesnymi "emerytami". To mnie martwi, sprawia mi ból. Młodzi, którym się wydaje, że przeszli na emeryturę w wieku 23, 24 lat. To mi sprawia ból. Martwi mnie, gdy widzę ludzi , którzy "odrzucili ręcznik" zanim rozpoczęli walkę. Kiedy się poddali, kiedy jeszcze nawet nie rozpoczęli gry. Którzy widzę młodych idących ze smutną twarzą, tak jak gdyby ich życie nie miało żadnej wartości. Są to ludzie młodzi zasadniczo znudzeni i nudni. Nudni, którzy zanudzają innych. To mi sprawia ból."

"Proszę, przepraszam, dziękuję"

Zanim Franciszek zakończył swoje przemówienie, ruszyłyśmy w drogę na Franciszkańską 3. Pod Filharmonią spotkałyśmy grupę "naszych" Kolumbijczyków i właśnie tam minął nas w papa mobile Papież. Później jednak bardzo chciałam dotrzeć pod papieskie okno. Pan policjant odradzał: "Proszę pani, proszę tu zostać, to więcej pani zobaczyć jak z tego tłumu tam!". Nie dałam za wygraną. Fakt, na plantach było czarno od ludzi, ale właśnie ten tłum wepchał mnie wprost do kontroli bezpieczeństwa. Weszłam na zabezpieczony teren przed oknem i w tym momencie Franciszek pojawił się w oknie, po raz kolejny mówiąc o pięknych, choć niełatwych sprawach dotyczących rodziny.


Podał jednak receptę na szczęśliwe małżeństwo i szczęśliwą rodzinę. Jednak te trzy proste słowa "proszę, przepraszam, dziękuję" są przecież receptą na szczęśliwe relacje każdego formatu. 

Podkrakowskie Brzegi odebrały mi mowę

Droga była długa, ale miała swój urok. Autokar został jakieś 15 km od Kampusu Młosierdzia, do samego miejsca spotkania szliśmy na nogach. Wraz z setkami tysięcy pielgrzymów z całego świata. Przez autostradę, która tego dnia wyłączona była z ruch. Przez wioski i las. Mieszkańcy czekali z wodą i napojami, niektórzy polewali nas dla ochłody. Tłum radośnie, wśród okrzyków i z pieśnią na ustach szedł na spotkanie z papieżem i całym światem.


Sektor F2 na mapce wydawał się blisko, w rzeczywistości ołtarz był ledwo widoczny. Telebim w sumie też. Papieża nie zobaczyłam ani raz. Ale to nic. Cały czas słyszałam co mówił, w słuchawkach tłumacz starał się wiarygodnie przekazywać papieskie orędzie. A to z każdym zdaniem trafiało bardziej. 

Ludzi było całe mnóstwo, niektórzy mówią, że w Brzegach zebrały się dwa miliony pielgrzymów. W sektorze tego nie czułam, ale gdy po wieczornym czuwaniu zdecydowałam się wyjść, TEN widok odebrał mi mowę. Migoczące światełka ciągnęły się po horyzont, a to zaledwie była część tłumu, który tej nocy postanowił zostać w Kampusie Miłosierdzia. 

Niektórzy szybko poszli spać, inni bawili się jeszcze długo. Ludzie tańczyli, śpiewali, rozmawiali z przypadkowo poznanymi przechodniami. Z Marcinem z Piły przechodziłam przez płot, gdy strażnik powiedział nam, że ta droga jest zamknięta i do sektora B9 dostaniemy się... Wskakując tutaj przez barierki i przechodząc przez najbliższy nam sektor "na przełaj". Spotkałam Gustavo, który był u nas w Żywcu. Spotkałam też swoich przyjaciół, bo jakoś tak wyszło, że każdy z nas pojechał oddzielnie. Może właśnie po to, żebym nie spędziła tej nocy "we własnym sosie"?


Spotkania spotkaniami, noc pod gołym niebem i tłumy też miały swój urok, ale to słowa Franciszka miały być w tym czasie najważniejsze. Proste, choć trudne. Bez poklepywania po pleckach, że "wszystko będzie dobrze", bo jak sam mówił, w życiu nie zawsze dzieją się tylko dobre rzeczy. Jego słowa - nawet te najtrudniejsze - zawsze jednak pełne są nadziei.

"Mogą was osądzać, że jesteście marzycielami, bo wierzycie w nową ludzkość, która nie godzi się na nienawiść między narodami, nie postrzega granic krajów jako przeszkody i zachowuje swoje tradycje bez egoizmu i resentymentów. Nie zniechęcajcie się: z waszym uśmiechem i otwartymi ramionami głosicie nadzieję i jesteście błogosławieństwem dla jednej rodziny ludzkiej, którą tutaj tak dobrze reprezentujecie!"

Czas wstać z kanapy, tak na serio

Chyba nie ma osoby, której kanapowe słowa nie poruszyły, choć przedsmak mieliśmy już w środę wieczorem, gdy papież pożegnał nas, młodych, w oknie słowami: "A teraz róbcie swoje: idźcie i hałasujcie całą noc!". Franciszek, papież, który w prostocie swoich słów trafia do każdego, nawet tego najbardziej opornego. Słowami, które powinny dać do myślenia nawet tym, którzy z Bogiem i wiarą są raczej na bakier. Słowa, które dają prawdziwy impuls do życia.

"Jednym z najgorszych nieszczęść, jakie mogą się przydarzyć w życiu, jest poczucie, że w tym świecie, w naszych miastach, w naszych wspólnotach nie ma już przestrzeni, by wzrastać, marzyć, tworzyć, aby dostrzegać perspektywy, a ostatecznie, aby żyć. Paraliż sprawia, że tracimy smak cieszenia się spotkaniem, przyjaźnią, smak wspólnych marzeń, podążania razem z innymi. Ale jest też w życiu inny, jeszcze bardziej niebezpieczny paraliż, często trudny do rozpoznania, którego uznanie sporo nas kosztuje. Lubię nazywać go paraliżem rodzącym się wówczas, gdy mylimy szczęście z kanapą! Sądzimy, że abyśmy byli szczęśliwi, potrzebujemy dobrej kanapy. Kanapy, która pomoże nam żyć wygodnie, spokojnie, całkiem bezpiecznie. Kanapa - jak te, które są teraz, nowoczesne, łącznie z masażami usypiającymi - które gwarantują godziny spokoju, żeby nas przenieść w świat gier wideo i spędzania wielu godzin przed komputerem. Kanapa na wszelkie typy bólu i strachu. Kanapa sprawiająca, że zostajemy zamknięci w domu, nie trudząc się ani też nie martwiąc. "Kanapaszczęście" jest prawdopodobnie cichym paraliżem, który może nas zniszczyć najbardziej; bo po trochu, nie zdając sobie z tego sprawy, stajemy się ospali, ogłupiali, otumanieni, podczas gdy inni - może bardziej żywi, ale nie lepsi - decydują o naszej przyszłości. Z pewnością dla wielu łatwiej i korzystniej jest mieć młodych ludzi ogłupiałych i otumanionych, mylących szczęście z kanapą; dla wielu okazuje się to wygodniejsze, niż posiadanie młodych bystrych, pragnących odpowiedzieć na marzenie Boga i na wszystkie aspiracje serca.

Czasy w których żyjemy nie potrzebują młodych kanapowych, ale młodych ludzi w butach, najlepiej w butach wyczynowych. Akceptują na boisku jedynie czołowych graczy, nie ma na nim miejsca dla rezerwowych. Dzisiejszy świat chce od was, byście byli aktywnymi bohaterami historii, bo życie jest piękne zawsze wtedy, kiedy chcemy je przeżywać, zawsze wtedy, gdy chcemy pozostawić ślad. "


"Dzisiaj my, dorośli, potrzebujemy was, byście nas nauczyli żyć razem w różnorodności, w dialogu, w dzieleniu wielokulturowości nie jako zagrożenia, lecz jako szansy: miejcie odwagę nauczyć nas, że łatwiej jest budować mosty, niż wznosić mury! A wszyscy razem prosimy, abyście od nas żądali kroczenia drogami braterstwa. Budować mosty: czy wiecie, który z mostów trzeba budować jako pierwszy? Most, który możemy postawić tu i teraz: uścisk dłoni, podać sobie ręce. Odwagi! Zróbcie to teraz, tutaj, ten most podstawowy, i podajcie sobie ręce. To wspaniały most braterski. Oby nauczyli się go stawiać wielcy ludzie tego świata!... ale nie dla zdjęcia, ale by wciąż budować coraz wspanialsze mosty. Oby ten ludzki most był zaczynem wielu innych; będzie trwałym śladem." - mówił dalej Franciszek.  


Aż padły słowa, które - gdyby każdy wziął sobie do serca - mogłyby sprawić, że świat stałby się lepszy. Mocno wierzę, że jest to możliwe. 

"Teraz nie zabierzemy się do wykrzykiwania przeciw komuś, nie zabierzemy się do kłótni, nie chcemy niszczyć. Nie chcemy obrażać. Nie chcemy pokonać nienawiści większą nienawiścią, przemocy większą przemocą, pokonać terroru większym terrorem. A nasza odpowiedź na ten świat w stanie wojny ma imię: nazywa się przyjaźnią, nazywa się braterstwem, nazywa się komuną, nazywa się rodzina."

Pora więc wstać z kanapy, ubrać wyczynowe buty i ruszyć w świat. W przyjaźni i braterstwie, dając światu jak najwięcej dobra. Bo tylko dobro rodzić będzie kolejne dobro. 

Drogi Franciszku, do zobaczenia w Panamie!
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę.  Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz