Ofrenda, światełka i nieprzespane noce

Jeśli uważacie, że człowiekowi trudno jest funkcjonować po nieprzespanej nocy, to wyobraźcie sobie, jak ma żyć gdy zarwie cztery. Albo pięć. W Las Fallas nie ma przebacz - nie śpisz, albo omija Cię cała magia wydarzenia.

Ofrenda - wszystkie parady zmierzały na Plaza del Virgen.
Z ofiarowanych kwiatów stworzono później postać patronki miasta.


Rozkład jazdy, czyli jak obchodzi się Las Fallas:

Dzień rozpoczyna się w południe: najpierw poranna mascleta o 14:00, co oznacza, że musisz wstać koło dwunastej, co każdego kolejnego dnia jest trudniejsze. W poniedziałkowe i wtorkowe popołudnia  trwają parady falleros w pięknych i bogato zdobionych tradycyjnych strojach (choć większość mieszkańców chodziła w nich tu całe trzy dni). Potem jest chwila czasu żeby wrócić do domu, zjeść coś i ciepło się ubrać. Tu jest też jedyny czas na popołudniową drzemkę.

 

O 20:30 należy udać się na Rusafę (dzielnica), gdzie odbywają się pokazy audiowizualne. Stoją tam trzy takie piękne konstrukcje i w każdym miejscu  iluminacja przygotowana jest do trzech piosenek. Kolejno o 20:30, 21:00 i 21.30. Koniec przed 22:00. 

O godzinie 1:00 zaczyna się kolejna mascleta, więc wypada iść na miejsce zaraz po iluminacjach (serio, inaczej można zapomnieć o dobrej miejscówce) . A potem rozpoczynają się  na ulicach fiesty. 


Przez 24h dzieciaki rzucają Ci pod nogi petardy co chwilę atakuje Cię huk, strzał, albo odłamek tego dziadostwa. Codziennie około 8 rano budziła mnie pod oknem orkiestra dęta, chociaż czasem spełniało to funkcję kołysanki - w Las Fallas gubi się poczucie czasu i dzień trwa często całą noc, śniadanie je się na obiad, a czasem to właśnie kolacja jest śniadaniem. Dzień kończy się nad ranem. Albo rano. W każdym razie często o wschodzie słońca.

Tutaj słońce wyłania się z morza. Pięknie jest!

Niestety korzystanie z rowerów valenbisi jest w Las Fallas prawie niemożliwe: po ulicach chodzi zbyt wiele ludzi, a w ścisłym centrum część stacji została zupełnie wyłączona z użytku. Przez te kilka dni przeszłam więc na nogach miliony kilometrów. W środę moje akumulatory zostały całkowicie wyczerpane. Bo środa do finałowy dzień. 19 marca wszystko się kończy i... Wszystko zaczyna.

--->Przeczytaj też: Ogień wart miliony
 ---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na  facebook'owy fanpage!

6 komentarzy :

  1. ej, ale o co w ogóle chodzi z tą mascletą?

    OdpowiedzUsuń
  2. To pokazy pirotechniczne, typowe dla regionu Walencji. Głównie chodzi w nich o rytmiczny huk i wielki hałas, efekty wizualne schodzą na drugi plan (choć nocne masclety są równie piękne jak głośne). Pisałam o tym w poprzednim poście: http://zapiskizeswiata.blogspot.com.es/2014/03/wszystko-idzie-z-dymem.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, tak, śledzę, ale skąd się to wzięło? To tradycja związana z Wielkim Postem czy z marcem po prostu?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ogólnie z większymi świętami tutaj, 9 października (dzień Comunidad Valenciana) też była mascleta. Taki specyficzny sposób świętowania po prostu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ania Kobylarz16 marca 2015 21:22

    Wzruszyłam się. Takie piękne wspomnienia, moja kochana Walencja! :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Mnie też się łezka w oku kręci... Wczoraj wspominałam z Diego, że mija rok od naszego poznania <3

    OdpowiedzUsuń