Wszędzie dobrze, ale najlepiej jest mi właśnie tu

Przez ostatnie przeszło 2 miesiące spędziłam w domu zaledwie kilkanaście dni. W sumie to za dużo powiedziane, bo na dobrą sprawę wpadałam do mieszkania, robiłam pranie, dwa, ewentualnie siedem i startowałam dalej. W podróży byłam za to ponad 50 dni, odwiedzając cudowne miejsca i spełniając kolejne marzenia. Ten intensywny czas dał mi odpowiedź na jedno, bardzo ważne pytanie.


Uwielbiam swoją pracę, która pozwala mi tyle podróżować. Uwielbiam wspomnienia z naszej podróży poślubnej, która trwała prawie miesiąc i była prawdziwym "miesiącem miodowym". Niezmiernie cieszył mnie fakt, że cały listopad spędzę w ciepełku i słońcu, podczas gdy w Polsce będzie szaruga i plucha. Nie mogłam doczekać się wyjazdu na Dominikanę, która chodziła mi po głowie odkąd zaczęłam pracę w turystyce.  Mimo wszystko, miniona jesień jasno dała mi odpowiedź, co tak naprawdę jest dla mnie "naj".

Najlepsza część podróżowania to powroty

Wyjazd do Kenii był startem mojego tegorocznego maratonu. Dłużył mi się niemiłosiernie, ale nie ma się co dziwić - miałam świadomość, że zaledwie dwa dni po powrocie biorę ślub! To chyba normalne, że nie mogłam się na ten powrót doczekać ;) Gdy po weselnym szaleństwie przyjechaliśmy z Żywca do Warszawy (na zaledwie tydzień), byłam w ferworze prania i ostatnich załatwiań przed podróżą poślubną. Nawet nie wiem, kiedy ten czas zleciał, a my już siedzieliśmy w samolocie do Buenos Aires!

Ten nasz listopad, to był wspaniały czas. Nie oddałabym ani jednego dnia, za siedzenie w domu, w życiu! Żebyście mnie przypadkiem źle nie zrozumieli. Tylko wiecie, to była podróż we dwoje. Miałam przy sobie świeżo upieczonego męża, słońce, pyszne jedzenie i mnóstwo pięknych widoków. A czas był przede wszystkim dla nas. Czego więcej było mi trzeba?


A potem przyszedł kolejny samotny wyjazd. Na Dominikanie, gdzie poleciałam 4 dni po powrocie z podróży poślubnej, brakowało mi Domu jak nigdy wcześniej. Tęskniłam. Potwornie tęskniłam. Za mężem, kanapą i gotowaniem. Za "normalnym" życiem, od którego większość chce uciekać.

Niech mąż będzie tutaj metaforą wszystkich, którzy sprawiają, że czujesz się jak w Domu. Może dla Ciebie są to rodzice, dzieci, a może pies, który wita Cię w progu za każdym razem, gdy wchodzisz do domu. Wiesz co mam na myśli, pisząc Dom, prawda? 

Domowe rytuały to dla mnie magia codzienności

Sprzątanie przed Świętami przyprawia Was o dreszcze? Nie macie pojęcia, jak bardzo nie mogłam się doczekać, aż w poniedziałek umyję okna, zmienię pościel i powieszę świeże, pachnące zasłony. Nie, nie oszalałam. Zwyczaje mi tego brakowało. Tęskniłam za czasem, który mogę spędzić w domu, czasem, który mogę przeznaczyć na dbanie o nasze gniazdko, które powoli sobie wijemy. Nie mogłam doczekać się wieczorów na kanapie, zapalonych świec i dobrego filmu, czy słuchania muzyki. 

W poniedziałki nic nie cieszy mnie tak bardzo, jak wspólnie zjedzone śniadanie. To, że te kilka minut o poranku możemy spędzić razem, zanim każde ruszy do swoich zawodowych obowiązków. Nie zawsze się to udaje, bo straszne z nas śpiochy, ale - szczególnie od powrotu z podróży, w trakcie której codziennie jedliśmy wspólnie wszystkie posiłki - doceniam te poranki, jak nigdy wcześniej.

Nawet 2 drzemki, zanim wstanę z łóżka, dźwięk i zapach ekspresu do kawy, a w tle poranne odcinki Langusty na palmie sprawiają, że ten krótki poranek to mój ulubiony czas domowej codzienności.

Magia Świąt na Karaibach? Wolne żarty!

Last Christmas leciało u nas w radiu pewnie od 1 listopada? Pierwszy raz usłyszałam je jakoś w połowie miesiąca, w sklepie z pamiątkami w Rio de Janeiro. Ledwo zwróciłam uwagę, że to świąteczna piosenka. A wiecie, jak zdziwił mnie widok szopki i choinki w hotelu przy Copacabanie? Świeciło słońce, z nieba lał się prawie czterdziestostopniowy żar, a tu nagle choinka i św. Mikołaj z piasku na plaży.

Za to na Dominikanie tęsknota za czasem przedświątecznym osiągnęła apogeum. Wybierając rum w supermarkecie chodziłam z koszykiem w takt "All I want for Christmas" w wersji jazzowej. Oglądałam na instagramie pierwsze świąteczne przygotowania, pieczenie pierników i nie mogłam się doczekać, kiedy z tego "raju" w końcu wrócę do Polski. Udekorowane choinki z puszek wywoływały na mojej twarzy bardziej grymas, niż uśmiech i jeszcze większe pragnienie, żeby w tym czasie być jednak w domu. Szczególnie, gdy w Polsce zaczął sypać śnieg.

Pierwszy śniegowy update z tego roku

Wiem, że grudzień to szczególny czas

Miękną wszystkie serca, a rzeczywistość jest jakaś taka bardziej pluszowa. Tęsknota za domem się wzmaga, nawet, gdy jesteś zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od swojego domu. U mnie na tęsknotę złożyło się właśnie rozpoczęcie magicznego grudnia i ten szalenie długi czas poza domem. Na dłuższą metę nie do udźwignięcia. 

Kiedyś marzyłam o samotnej, kilkumiesięcznej podróży przez Ameryki. Żeby ciągle być w drodze, daleko, w słońcu, żeby wciąż było nowe i nowe. Teraz marzę o wspólnych wyjazdach i pewnych powrotach. Bo gdy podróżowanie staje się codzienną normalnością, nic nie pociąga tak, jak powrót do domu.

Wszędzie dobrze, ale najlepiej jest mi właśnie tu i teraz. Byle nie za długo. Byle nie samej.


---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę.  Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz