5 prawd o Boskim Buenos - co sprawia, że Buenos Aires to takie super miasto?

Buenos Aires, choć od razu powinnam napisać: "Boskie Buenos", to stolica niesamowita. Nie pamiętam, jakie inne miasto zrobiło na mnie kiedyś aż tak dobre wrażenie! Czy w ogóle? Buenos Aires niesamowicie wciąga, jest bardzo przyjemne i bardzo proste w obsłudze. Dlatego, mimo wstępnie zaplanowanych niespełna 4 dni na miejscu, szybko postanowiliśmy przedłużyć nasz pobyt i spędziliśmy w Boskim Buenos ponad 6. Rozpoczęliśmy więc nasz miesiąc miodowy w najlepszym możliwym stylu.


Czy miałam oczekiwania wobec Buenos Aires? I tak i nie. Zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać, nie miałam żadnych wyobrażeń. Z drugiej strony od dziecka marzyłam, żeby odwiedzić Buenos i sprawdzić, dwie rzeczy. Po pierwsze, jak to jest z tym tangiem? Czy ludzie faktycznie tańczą na ulicach? A po drugie chodziło o steki, wiadomo. Obie rzeczy sprawdziłam, a Buenos Aires dorzuciło jeszcze trochę dobroci w gratisie. Dlatego nie zacznę ani od tanga, ani od wołowiny!

Buenos Aires - boscy ludzie są tu na każdym kroku

Życzliwa Pani w metrze pierwszego dnia to mógł być przypadek, zresztą zdarza się to w podróży dość często. Gdy jednak każdy napotkany człowiek służy Ci pomocą, albo lepiej - sam się podrywa żeby Ci pomóc i nic nie chce w zamian, widzisz, że Ci ludzie po prostu są życzliwi. Gdy pytaliśmy kierowcy w autobusie, czy jedzie do jednego z parków i ten nie umiał nam odpowiedzieć (operował tylko nazwami przystanków) , dwóch pasażerów (jeden przybiegł z końca autobusu) równocześnie podeszli do nas, żeby dowiedzieć się, gdzie chcemy jechać i poinstruować co mamy zrobić. Gdy na skrzyżowaniu pytaliśmy o muzeum Evity i trzy panie nie wiedziały, czwarta zatrzymała się na rowerze, żeby zapytać, czego szukamy. Pan w lodziarni poszedł do mnie do stolika i powiedział, że następnym razem lepiej, żebym wzięła 1/4 kg lodów w pudełku, bo wyjdzie to taniej, niż branie dwóch w wafelkach. A pani w sklepie z butami, gdy zapytałam o konkurencyjną markę, powiedziała, że nie ma pojęcia gdzie kupię te buty, ale ona mi sprawdzi w internecie. Przez tydzień nikt nie odmówił nam pomocy, a przykładów, jak te opisane powyżej, mogłabym mnożyć i mnożyć. Serce rosło za każdym razem, gdy przez sekundę czegoś nie wiedzieliśmy - w momencie zjawiał się pomocny człowiek <3


Buenos Aires - dla argentyńskiej wołowiny i wina warto przelecieć pół świata!

Buenos Aires to raj dla mięsożerców i miłośników wina. Nie zliczę, ile kilogramów mięsa zjedliśmy przez tydzień, ale polędwica zjedzona ostatniego wieczoru to był najlepszy kawałek mięsa jaki jadłam w życiu. Przez tydzień nie trafiliśmy na ani jedną niedobrą rzecz, a różnych fragmentów szczęśliwych krów próbowaliśmy. Wniosek? Argentyńskie krowy są super szczęśliwe, a Argentyńczycy dobrze wiedzą jak to zrobić, żeby szczęśliwi byli też jej konsumenci. 

Byłoby grzechem jednak nie wspomnieć o innych argentyńskich delicjach, które jedliśmy w Buenos Aires: lomitos (kanapki ze stekiem, rarytas jakich mało!), empanadas (to coś a la pierogi z kruchego ciasta z pikantnym nadzieniem w środku), dulche de leche (kajmak, który jedzą tutaj na potegę) i rewelacyjnych winach. Byliśmy w kilkunastu różnych miejscach, jedliśmy bardzo dużo i choć wszędzie było pysznie,  mamy swojego zwycięzcę. Naszym pysznym wyborom poświęcę jednak osobny wpis.



Buenos Aires - ludzie naprawdę tańczą tutaj tango na ulicy

Malownicza uliczka, lub zacieniony placyk i para zapatrzonych w siebie ludzi tańczących namiętne tango. W tle czarująca muzyka. Kadr jak z filmu. 

Takie filmowe kadry dzieją się tu na żywo. I o ile pierwsze nasze zetknięcie z tangiem przypadło na niedzielną Ferię de San Telmo, czyli cotygodniowy, bardzo popularny targ, o tyle już wieczorem pozbyłam się myślenia, że tango jest tu tylko "pod turystów". Tak, spotykaliśmy pary, które tańczą na ulicy z wystawionym kapeluszem, ale tak samo widzieliśmy parę, która przyszła sobie potańczyć (poćwiczyć?) w parku.  Ale nawet Ci z kapeluszami robili to tak, że widać było ich ogromną pasję i namiętność do tego tańca! No i te wieczorne milongi - na Plaza Dorrego w niedzielny wieczór spotykają się ludzie, żeby tańczyć. Młodzi, starzy, początkujący i zaawansowani. Takie wieczory odbywają się w Buenos Aires codziennie, w różnych miejscach, ale to, co widzieliśmy wieczorem na San Telmo, to była istna magia. Bardzo, ale to bardzo żałowaliśmy, że nie potrafimy tańczyć z nimi. Jak już się nauczymy, to wrócimy do Buenos Aires - właśnie po to, żeby pójść na wieczorną milongę. 


Buenos Aires ma świetną i niemożliwie tanią komunikację miejską 

Buenos Aires jest doskonale skomunikowane, a poruszanie się po nim kosztuje grosze. Bardzo dużo spacerowaliśmy (ok. 18 km dziennie), co przy prostopadłym ułożeniu ulic w Buenos Aires było wyjątkowo proste. Jednak w te odleglejsze części trzeba było się dostać szybciej - tu z pomocą przychodziło metro lub autobusy. Niby nic wielkiego, przecież każde duże miasto ma metro, ale pokażcie mi, gdzie bilet  dla dorosłej osoby kosztuje 80 groszy? Za autobus zdarzało się nam zapłacić 1,2 zł i to w przypadku długiego i zawiłego kursu. Jedyny minus to fakt, że metro nie kursuje w nocy. Ale z drugiej strony, gdy za przejazd 3 stacji metra taksówką w godzinach nocnych płaci się 7 złotych, to wielkiej tragedii nie ma... :)

Buenos Aires ma 43 kluby i ten jedyny: Boca Juniors  

Marcin powiedział, że Boca Juniors to taka FC Barcelona Ameryki Południowej. Ale kibice Barcelony wiele mogliby się nauczyć od kibiców klubu Boca! Poważnie. Pierwszego dnia po przylocie poszliśmy na mecz i to były takie emocje i taka atmosfera, że nie potrafię jej przyrównać do żadnego meczu w Europie, na którym byłam! FC Barcelona, moja Walencja, Bayern Monachium - daleko im do tego, co widziałam na stadionie La Bombonera. Dlatego nawet jeśli nie jesteś miłośnikiem piłki nożnej, tutaj warto wybrać się na mecz. Oj warto! Piłkarskim przygodom również poświęcę osobny wpis.


Gdybym miała wybrać jedną rzecz, która sprawia, że moje serce na myśl o Buenos Aires bije szybciej, miałabym dylemat. Nie będę go miała jednak nigdy, gdy zobaczę okazyjną cenę biletów, a w zanadrzu będę miała kilka dni wolnego. Dla tej wołowiny i wina warto. Ach, tylko najpierw musimy nauczyć się tanga, no tak ;)
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę.  Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz