Mam już dość dużego miasta!

Kiedyś myślałam, że ze mnie to jest urodzony mieszczuch. Lubiłam mój mały Żywiec (mały, bo żyje tu niecałe 40 tysięcy osób), uwielbiałam górskie otoczenie, ale zawsze ciągnęło mnie do dużej aglomeracji. Nie wierzyłam, gdy rodzice mówili: "Zobaczysz, jeszcze zatęsknisz do tego spokoju". Ja spragniona byłam pędu, tłumów ludzi i wielkich, miejskich atrakcji. Dziś, mając zaledwie 26 lat, zastanawiam się, jak od tego wszystkiego uciec.


Moja czerwcowa przeprowadzka do Warszawy podyktowana była kilkoma rzeczami. Jedną z nich była zwykła chęć sprawdzenia, czy ta Warszawa faktycznie jest taka zła, jak głosi krakowska legenda. Gro znajomych narzekało, że tu szybko, tłoczno, na nic nie ma czasu, bo wszyscy gonią tylko za pracą i kasą, a życie przecieka przez palce. Jakoś nie mogłam w to do końca uwierzyć, bo byli i tacy, którym się tu podobało. Gdy mieszkałam w Krakowie (który przecież małym miastem nie jest), nie odczuwałam tego pędu tak bardzo, a w mieście przecież działo się sporo. Mogłam iść do kina o każdej porze dnia i nocy, bo repertuar był na tyle szeroki, że za każdym razem znalazłam dla siebie coś ciekawego. Zawsze było gdzie wyskoczyć na piwo ze znajomymi, czy gdzie iść na dobry obiad. Mimo to, po kilku latach studiowania, Kraków bardzo mnie zmęczył. Spakowałam więc manatki i wróciłam do Żywca. Pomieszkiwałam w nim przez kolejne półtora roku, kiedy to pracowałam jako pirat na całym świecie. Ponieważ byłam w ciągłym ruchu, ten spokój w domu bardzo mi odpowiadał. Czasem jednak świtało mi w głowie, że przeprowadzka do Warszawy, będzie tym powiewem świeżości, którego potrzebuję. Dlatego po pracy w Walencji przyszedł czas na Warszawę.

Warszawo, polubiłam cię, ale...

Nastało nowe, więc ciekawe i nieprzewidywalne. Dość szybko wpadłam w nowo wypracowany rytm i trwam w nim już dwa i pół miesiąca. Szybko przeleciało, co? Mnie błyskawicznie. Stało się jednak coś, czego bardzo się obawiałam i przed czym często byłam ostrzegana: czas zaczął pędzić jak szalony i niestety przeciekać przez palce. Czasem uda mi się spotkać ze znajomymi, aż dwa razy byłam w kinie, raz w teatrze i to by było na tyle. Nie narzekam, że do pracy mam daleko, bo 15 minut tramwajem czy rowerem, to w Warszawie nic. Ale w zasadzie moje życie toczy się tylko w obrębie mojej dzielnicy i drogi do pracy. A jak już na maksa tęsknię za podróżami (ostatnio byłam wręcz nie do zniesienia), to przynajmniej jest gdzie poszukać trochę podróżniczych smaków, bo sporo tu pysznych miejsc.

Warszawski zachód słońca. Niby nie jest źle, ale...

No ale sprawa najgorsza, czyli życie od weekendu, do weekendu. Ja, orędowniczka tego, by żyć tak jak się chce i w sposób, o jakim się marzyło, dobrowolnie wbiła się w system od weekendu do weekendu i od urlopu do urlopu. Żeby było jasne: bardzo lubię swoją nową pracę, trafiłam na świetnych ludzi i naprawdę interesujące zajęcie. I to nie praca sama w sobie staje się powoli udręką, ale styl życia, w który zaczynam wsiąkać.

Nie lubię się poddawać, więc znalazłam rozwiązanie!

Jest ono banalnie proste: jak najlepiej wykorzystywać ten czas, który mam. Tak, myślę tu o weekendach i dniach wolnych. Co prawda myślałam, że lokalizacja Warszawy sprawi, że wszędzie będzie tak samo blisko, ale niestety póki co mam wrażenie, że wszędzie jest daleko. Ale i z tym można sobie poradzić! Póki miałam studencki zniżki na PKP, śmigałam z Warszawy do domu w nieco ponad trzy godziny i to za bardzo przystępne pieniądze. Teraz, nie dość, że nie mam już zniżek, ostatnio znów trwały jakieś remonty, więc jedyną słuszną opcją pozostaje jazda samochodem. Szczególnie, jak jeździ się w dwie osoby. Mój mały dżipek nie nadaje się już na dalekie trasy, więc został w Żywcu i korzysta z jego walorów moja siostra (w końcu w terenie powinien jeździć, a nie po Warszawie). Na całe szczęście, mój M. posiada foczkę (tak na Forda Focusa ST mówi chyba każdy jego właściciel), którą to mkniemy w góry, gdy tylko w piątek wyjdziemy z pracy.


Scenariusz zwykle jest ten sam: próbujemy wyjść z pracy jak najszybciej, pędzimy się spakować, wsiadamy w auto i ruszamy. Kolację przecież najlepiej zjeść już z widokiem na Skrzyczne  Dzięki temu cała sobota i niedziela mija w błogości, spokoju i przede wszystkim. w górach.


Czy leniuchujemy? Absolutnie! Albo jedziemy na rowery, albo spędzamy czas na ognisku w lesie. Są też spacery, wędrówki i generalnie cieszenie się tym luzem, który panuje w górach. W ogóle złapaliśmy bakcyla, jeśli chodzi o przejażdżki rowerowe, ale póki co foczka nie daje rady z  większym transportem, więc korzystamy z rowerów, które czekają w Żywcu. Przyznam Wam jednak szczerze, że coraz częściej chodzą nam po głowach roadtripy i jakieś biwaki, więc M. powoli rozgląda się za jakimś większym autem i zdecydowanie bardziej pakownym. Nie wiem na czym to polega, że mężczyźni tak bardzo przywiązują się do marek samochodów, w każdym razie M. nie jest w tej kwestii wyjątkiem. Wcześniej jeździł Mondeo, teraz ma foczkę, więc ostatnio znalazł nawet jakąś super ekstra okazję i zaczęło mu po głowie chodzić nowe Mondeo, ale stwierdził, że foczki to on przecież nigdy nie sprzeda. A mnie się ten pomysł akurat spodobał, bo w końcu jeździlibyśmy bardziej ekonomicznie, no i faktycznie bez problemu można by było zapakować siebie, rowery i kilka innych drobiazgów na konkretny wyjazd.


Chcę znów zamieszkać w górach

Przyznam Wam otwarcie, że coraz bardziej pragnę w te moje góry wrócić. Chcę, żeby budził mnie piękny widok, czas płynął wolniej, a w domu otaczała mnie cisza i spokój. Chcę posadzić w ogródku maliny i zioła, jeździć do bacy po oscypki i móc po pracy w kilkanaście minut znaleźć się w otoczeniu zieleni i pięknych widoków. Chcę, żeby czas płynął wolniej.  I choć wiem, że musi jeszcze minąć trochę czasu zanim to się stanie, na samą myśl cieszę się jak dziecko na widok cukierków. Póki co cieszą mnie te sielskie weekendy, które jak nic innego ładują moje akumulatory.

Przecież w życiu o to chodzi, żeby spełniać marzenia, prawda? :)

Wpis został przygotowany we współpracy z marką Ford
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę.  Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz