Lizbona na jedną chwilę i zaledwie kilka zdjęć

"Lizbona Cię zachwyci" - mówili. "Stolica Portugalii to cudeńko, zobaczysz!" - zachwalali. No to co ja się miałam wzbraniać? Powiem więcej, nawet sama nie raz chciałam pojechać! Ale czasem trzeba trochę bardziej chcieć, więc tym razem jeszcze bardziej uparcie brnęłam do celu. Do Lizbony, znaczy się.


Lizbonę chciałam poznać inaczej. Znaczy, normalnie, tak jak to teraz w modzie. Niespiesznie, powoli, na zmianę popijając espresso i rozkoszując się smakiem pastel de nata. Krążąc po jej uliczkach  i obserwując ludzi. Mieszkając gdzieś  w klimatycznej norce u portugalskich couchsurferów, pijąc wspólnie wino na tarasie, albo na dachu. Tak bardzo chciałam zatracić się w Lizbonie bez pamięci, w zasadzie od pierwszej chwili, gdy trzy lata temu postanowiłam wybrać się do Portugalii. Czas minął, a Lizbona dopiero teraz się na mnie doczekała. I to wcale nie tak, jak jej to kiedyś - w myślach - obiecałam.

No ale przecież byłam w pracy. 

Lizbona po raz pierwszy

Pobudka o świcie, wyjazd o siódmej rano. Średnio fajnie, ale przecież z południa Portugalii kawałek trzeba jechać. Jakieś 300km. A wiecie jak to autokarem - tu postój na siku, tu ktoś się spóźni i wszystko się opóźnia. Na szczęście dojechaliśmy w miarę planowo i rozpoczęliśmy zwiedzanie. Turystyka na wypasie! 

Najpierw podjechaliśmy pod Wieżę Belem. Błękitne niebo, wszystko super, tylko nagle okazało się, że z naszych południowych 27 stopni zrobiło się... 17'C!!! Pstryknęłam szybko kilka zdjęć i usiadłam na schodach, w pełnym słońcu. (Piękną i tak) rzeczywistość czarował pewien skrzypek, który grywa sobie pod Wieżą Belem, żeby uzbierać na wydanie swojej pierwszej płyty.  Miło dla ucha gra, marketing też ogarnia, więc jakbyście chcieli kolegi posłuchać, to wystarczy go poszukać na instagramie albo fejsbuku.


Spod Wieży Belem o krok byliśmy od Pomnika Odkrywców. Ten niestety cały zakryty rusztowaniami, ale róża wiatrów miała się całkiem dobrze. Mnie i tak najbardziej spodobało się to, co pod stopami. To mapa, która przepięknie obrazowała wyprawy piętnastowiecznych odkrywców.


Klasztor Hieronimitów znajduje się tuż po przeciwnej stronie ulicy, więc przeszliśmy zgrabnie podziemnym przejściem, żeby obfotografować to cudeńko z bliska. Niestety, sam kościół był zamknięty, więc będę go musiała odwiedzić następnym razem.

Lizbona na talerzu 

O smakach Portugalii naczytałam się wiele. Sporo też usłyszałam. Jednym z podstawowych przysmaków jest oczywiście pastel de nata, w najsłynniejszym miejscu znane jako Pastel de Belem. No powiem Wam, że palce lizać! Chrupiąca babeczka, niczym z ciasta francuskiego (a może filo?), a w środku ciepły jeszcze krem, lepszy po stokroć od budyniu waniliowego... Się człowiek rozpływa na samą myśl! To taki miły akcent był przed obiadem. 



A na obiad najlepsza dorada jaką jadłam w życiu.  Rewelacyjne, miękkie i malutkie serki owcze na przystawkę, zielone oliwki w przyprawach i te chrupiące bułki posmarowane grubo masłem z solą... Gdy w całym amoku w trakcie wycieczek z grupą mam ten moment, żeby zjeść, to właśnie takie jedzenie chciałabym mieć na talerzu. Restauracja nazywa się INHACA i całkiem łatwo tam trafić. Fantastyczna obsługa i jeszcze lepsze jedzenie. Oj, wrócę tam, na pewno <3

Dygresja: nie miałam czasu, żeby zrobić zdjęcie (ja wiem, że przecież powinnam była o tym pomyśleć na wstępie), więc musicie uwierzyć mi na słowo, że knajpa mnie rozbroiła. Generalnie jak jestem z grupą, to zwykle na nic nie mam czasu, a co dopiero, żeby robić zdjęcia potrawom. Na całe szczęście klienci są często tak troskliwi, że sami gonią mnie do jedzenia :D. Ale wtedy jestem tak głodna, że gdy ocknę się "a, zdjęcie!", to na talerzu nic już nie zostaje... ;)

>>Chcesz poczytać więcej o mojej pracy? Tu znajdziesz tekst o ostatniej misji specjalnej!

Lizbona po mojemu

W drodze do restauracji zobaczyliśmy jeszcze kilka ważnych placów, a po obiedzie przyszedł czas na chwilę wolnego. Zwiedzanie z przewodnikiem jest ważne, ale umówmy się - zawsze największą frajdę sprawia wszystkim czas wolny. A dla mnie to ten moment, kiedy mogę odbić dokładnie w drugą stronę i chwilę po prostu się "powłóczyć". 

Przez chwilę pomyślałam, że też przejadę się żółtym tramwajem, ale szybko zmieniłam plany. Poszłam do zamku św. Jerzego na nogach, trochę na oślep. I co? Zaskoczyła mnie niesamowita cisza Alfamy. Dzielnica niby oblegana turystycznie, ale chyba faktycznie szczęśliwie trafiałam w dobre uliczki. Bardzo mi się podobały. Tylko czas płynął zbyt szybko i nagle z ponad godziny wolnego zrobiło się 10 minut. Lubię ten stan, gdy czas przestaje istnieć. Podobało mi się.


A najbardziej spodobała mi się przestrzeń Lizbony, którą zobaczyłam z jednego z tarasów widokowych. Pomyślałam sobie: "Moja kochana Hiszpanio, chyba masz konkurencję".



Co z tą Lizboną, której nie poznałam? 

Zawsze mi żal, kiedy mogę tylko "liznąć" miejsca, które w jakiś sposób mnie pociąga. Mówi: "no hej, zostań! Zobacz, jak tu fajnie, jak przytulnie!". Cieszę się jednak, że w końcu, po wielu próbach w ogóle do stolicy Portugalii trafiłam. W Lizbonie zobaczyłam to co trzeba, nawet przejechałam tym słynnym dłuuuugim na ponad 17km mostem Vasco da Gamy. Zjadłam pastel de nata, ale Lizbony jeszcze nie poznałam. Na szczęście tyle czasu wystarczyło, żeby zrozumieć, co znaczy "saudade".

---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę.  Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz