Mamo, tato, zostałam psychologiem! To nie tak miało być

Co za emocje! To już? O rany. I po co były te nerwy, stresy i ścisk w żołądku? Aaaaaaa to KONIEC! Zostałam psychologiem. Od dziś mam papier na czytanie w myślach, przepowiadanie przyszłości i analizę osobowości za pomocą wpatrywania się w oczy. A tak serio: czy jest radość? Ogromna! Jest tylko jedno "ale"... Tak na prawdę to wszystko poszło nie tak! 


"Psychologia? Przecież miałaś być prawnikiem!"

Odkąd w wieku ośmiu lat po raz pierwszy obejrzałam Legalną Blondynkę, wiedziałam, że NA PEWNO zostanę prawnikiem. Zapragnęłam być adwokatem i bronić wszystkich biednych i niesłusznie oskarżanych ludzi. Bardzo chciałam pomagać, a to wydawało mi się jedyną i najwłaściwszą drogą. Poza tym wiecie: szpilki, eleganckie formalne kostiumy i piękne białe koszule, włosy perfekcyjnie upięte w kok - tak wyobrażałam sobie siebie w wieku trzydziestu lat, maszerującą przez korytarze wielkich szklanych biurowców. Trochę to rozjechane z wizją pomagania tym najbiedniejszym, ale teraz już wiem, że dziecko w wieku ośmiu lat ma jednak ograniczone postrzeganie świata, a jego poziom myślenia zakłada, że wszyscy myślą tak jak ono, więc wtedy miałam prawo tak to sobie wyobrażać (a myślenie wyobrażeniowe pojawia się już gdzieś w wieku 3 lat :D ). Wracając do meritum! Tak było do ostatniego dnia rekrutacji na studia, czyli przez jakieś 11 lat. Pamiętam jak dziś, gdy po odebraniu wyników matury zażartowałam: -Proszę Cie, tato, z tymi wynikami to ja powinnam iść na psychologię, a nie na żadne prawo! - No to aplikuj, co Ci szkodzi? - zadał luźne pytanie. -Żartujesz? I co ja niby po tej Psychologii będę robić? -No jak to, możesz chociażby jakieś szkolenia prowadzić, to przecież całkiem niezła robota.

Wystarczył jeden impuls, żebym momentalnie zalogowała się w systemie rekrutacyjnym. Biegłam do banku na złamanie karku, żeby wysłać przelew z opłatą rekrutacyjną (tak, to były czasy, kiedy przelewy robiło się w banku, nie przez intrenet) i zdążyć przed 16:00. A potem już tylko czekałam na wyniki.

Gdy w dniu ogłoszenia pierwszego naboru zobaczyłam Psychologię Stosowaną wyświetlaną na zielono, zamarłam. -I co ja teraz zrobię?!- gorączkowo zastanawiałam się nad własna przyszłością. Następnego dnia pojechałam potwierdzić świadectwem maturalnym przyjęcie na prawo. Prosto stamtąd pojechałam do sekretariatu psychologii. A potem dałam sobie trochę czasu, żeby decyzję podjąć na spokojnie. 

Będę studiować Psychologię Stosowaną

Argumenty były dwa. Jeden bardzo racjonalny, drugi zupełnie nie. I to ten drugi sprawił, że podjęłam właśnie taką decyzję. Ten racjonalny brzmiał następująco: skoro już się dostałam, to spróbuję, a co! Jak mi się nie spodoba, to w przyszłym roku pójdę na prawo i będzie tak jak zaplanowałam. Logiczne? Nawet całkiem sensowne. Ale był też drugi powód: ja nie wierzę w przypadki. 2010 to był ten jeden rok, w którym kryterium naboru na Psychologię Stosowaną na Uniwersytecie Jagiellońskim były dwa dowolne przedmioty. Mogłam aplikować tylko dwoma językami, bez biologii! Co więcej, ten drugi język pojawił się na mojej maturze całkiem przypadkiem. Serio, nie planowałam 4 przedmiotów rozszerzonych (kto normalny bierze sobie tyle na głowę, jeśli studia na które chce iść nie maja takich wymagań?), ale skoro już się na karcie pojawił, to poszłam i zdałam. Trochę było mi wszystko jedno, wiec gdy otrzymałam wynik prawie maksymalny, byłam zszokowana. I wiecie co? To właśnie ten błąd i to ta matura otworzyły mi drzwi na psychologię.

Byłam trochę przerażona. Biologia nigdy nie należała do moich ulubionych przedmiotów, a tej mogłam się na studiach spodziewać (swoją drogą, zajęcia z pokrojonym mózgiem wspominam jako chyba najciekawsze z całej neuropsychologii). Gdy pojawiłam się pod sekretariatem z papierami i usiadłam w kolejce na krześle koło dwóch całkiem sympatycznych dziewczyn, zaatakowała nas inna, której monolog o tym, jak to pozdawała wszystkie matury na milion procent i będzie równolegle studiować psychologię i prawo, i że była laureatką z tego i owego (z przechwalania na pewno) trwał jakieś 20 minut. -Oho, ale fajne towarzystwo się szykuje!- pomyślałam sobie. A potem przy składaniu dokumentów oberwało mi się jeszcze za coś od pani Niny i już całkiem miałam dość (jeśli ktoś z Was wyląduje w IPSie to spokojnie - pani Nina z sekretariatu jest chyba najcudowniejszą osobą w całym instytucie, także pierwszaki - nie bójcie się!). A potem wracałam w 40'C upale z Ruczaju, który był wtedy dla mnie zupełnie obcym miejscem i to na końcu świata, a nie w żadnym Krakowie. 

 

"Bądź gotowy na to, co przynosi życie"

A to na studiach wywróciło się do góry nogami. Na niektóre rzeczy ciężko było mi się zgodzić, inne przychodziły zupełnie naturalnie, jeszcze inne przyjmowałam z otwartymi ramionami. Wszystko pojawiało się i zdarzało dokładnie w momencie, w którym tego potrzebowałam, choć wtedy nieraz wydawało mi się niedorzeczne lub zupełnie bezsensowne. Dopiero teraz widzę, jakie to szczęście, że już przed studiami dokonałam tej diametralnej zmiany kierunku - ambicja nie pozwoliłaby mi pewnie zrezygnować ze studiowania prawa, choć pewnie szybko okazałoby się, że to zupełnie nie moja bajka. Myślę sobie, jakie to ogromne szczęście mieć tak wspierających rodziców, którzy na nic nie naciskali, pozwalali podejmować zupełnie autonomiczne decyzje, choć zawsze stali za mną murem i służyli radą. Z perspektywy czasu rozumiem, po co był ten jeden w karierze oblany egzamin (na pierwszym roku, a co), po co był mi - dość nietypowy, ale jednak - "gap year" w ramach szóstego roku (choć zaplanowałam go zupełnie inaczej, niż faktycznie się potoczył) i jaką rolę odegrali w moim studenckim życiu ludzie, których spotykałam na swojej drodze. Jedni wpadli na moment, niektórzy są wciąż, jeszcze inni mam nadzieję zostaną na bardzo długo :) Kilku spraw jeszcze nie ogarniam, ale przecież nie muszę rozumieć wszystkiego. Sinusoida wydarzeń ostatnich sześciu lat układa się w tak piękną całość, której mój mały ludzki umysł nie do końca jest w stanie ogarnąć.

Miałam swoje plany, ale życie potoczyło się zupełnie inaczej. Patrzę wstecz na to, czego chciałam i patrzę na to, co od życia w tym czasie dostałam. Patrzę i nie wierzę, bo to o wiele, wiele więcej, niż mogłam sobie wymarzyć. Myślę sobie, że dobrze mieć plany, dobrze dążyć do wyznaczonych celów, ale tylko pod warunkiem, że w tym czasie głowa i serce są otwarte na to, co się wydarzy.

Mówią, że studia to najpiękniejszy okres w życiu człowieka. Zgadzam się po stokroć i smutno mi bardzo, że to już koniec. Ale głęboko wierzę, że każdy koniec to przecież nowy początek. A ten pewnie znowu weźmie mnie z zaskoczenia :)

---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę.  Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz