Terenowe oblicze wyspy Rodos: przez góry, łąki i krzaki, błoto, a nawet rzeki.

W hotelowym lobby pojawił się bosy chłopak w żółtym t-shircie i czarnej czapce. Ani trochę nie wyglądał na Greka.

 - Jeep safari? - zapytał. Wstaliśmy błyskawicznie, niczym żołnierze spinają pośladki na słowo "baczność", rzuciłam radosne "yes" i ruszyliśmy za nim w stronę parkingu - Jestem Joe - przedstawił się nasz przewodnik. 

- Cześć, mam na imię Natalia - odpowiedziałam z promiennym uśmiechem. 

- Jedziemy taką małą grupą? - zapytał. 

- Tak, dziś będzie kameralnie - odparłam. Grupka rozdzieliła się między dwa samochody, a ja rzuciłam torbę na tylne siedzenie terenówki Joe i wskoczyłam na miejsce pasażera: - Ruszajmy!

 

20 minut jazdy asfaltem minęło dość szybko i wjechaliśmy w pierwszy odcinek szutrowej drogi. Było wąsko i... Trochę nudno. Atrakcją była opuszczona wieś, wybudowana przez Włochów w trakcie okupacji wyspy na początku XX wieku. W ogóle większość górskich (wyludnionych) zabudowań na Rodosie to dzieło włoskie, choć ta wioska okazała się nie być całkowicie opuszczona. W pewnym momencie zza zakrętu wyłonił się nam stary pickup, który elegancko blokował drogę. Po prawej płot, po lewej płot, za płotami gaje oliwne, a przed nami Mitsubishi. Joe chwilę potrąbił, pokrzyczał, aż pojawił się kierowca "znikąd" i grzecznie nam odjechał.

 

Z każdą chwilą droga robiła się coraz ciekawsza. Przejeżdżaliśmy przez krzaki, nawierzchnia nieustannie się zmieniała: raz dziury, raz błotko, trochę kamieni. Joe próbował od czasu do czasu zaszaleć, wciskając gaz bardziej zdecydowanie,  ale samochody z tyłu wolały jechać ostrożniej. No dobrze, przyszedł w końcu czas na przystanek: byliśmy coraz wyżej, widoki robiły się naprawdę oszałamiające, a zapach oregano... Ach, to możecie sobie tylko wyobrazić! Tak, przewyższał zapach biegających wkoło kóz!


Joe zatrzymywał się regularnie - a to nazrywał nam fig, a to podrzucił trochę orzechów włoskich (jej, były tak pyszne, delikatne i... Słodkie, że aż trudno było uwierzyć, że to orzechy!), albo... Próbował złapać uciekającego żółwia. To może być zaskakujące, ale nie udało mu się dogonić zwiewającego gada - szukał go potem z wielkim poświęceniem, niestety - bezskutecznie.

  

Przyszedł też czas na zwiedzanie. Zatrzymaliśmy się przy kaplicy św. Mikołaja, prawdziwej, oryginalnej kaplicy z XV wieku. Aż mi się wierzyć nie chciało, że żaden grecki konserwator zabytków się jeszcze do niej nie dobrał. Poważnie, choć ściany odrapane, w środku klimat był niesamowity. 

 

Choć było bardzo przyjemnie, brakowało mi  trochę jazdy "ekstremalnej". No wiecie, jakieś konkretne wertepy, woda, jakieś bagienko chociaż? Po pysznym lunchu w rodzinnej tawernie, zapytałam, czy nie moglibyśmy trochę podnieść poziomu trudności. Ponieważ kierowcom szło całkiem nieźle, a grupa była nadzwyczaj mała, Joe zdecydował się przejechać z nami trasą, którą co prawda już z grupami nie jeżdżą, ale.... 

- Słuchaj, szefowa zabroniła nam już tędy jeździć, po ostatniej burzy droga była ponoć całkowicie nieprzejezdna. Możemy spróbować, ale nie wiem, czy ktokolwiek tamtędy od tego czasu przejechał. Istnieje ryzyko, że będziemy musieli się wracać, w najgorszym wypadku ugrzęźniemy w jakimś błocisku. Musicie sami zdecydować, czy chcecie jechać - powiedział śmiertelnie poważnym głosem, choć jego oczy śmiały się zawadiacko. 

Dobrze wiedziałam, że chce tamtędy pojechać tak samo, jak ja. Przekazałam grzecznie grupie zapytanie od przewodnika, choć dobrze wiedziałam, że i tak wybierzemy właśnie tę drogę. - Wiadomo, że chcemy tamtędy pojechać! - krzyknęłam radośnie, wróciłam do pierwszego jeepa i zajęłam miejsce "wystając" z dachu. Zrobiłam kilka kolejnych zdjęć, po czym usiadłam na siedzeniu jak człowiek i cwaniacko rzuciłam: - Wiesz co Joe, dałbyś mi w końcu poprowadzić! - samochód zatrzymał się jak na zawołanie i kierowca... wysiadł. - Serio? - zapytałam ze zdziwieniem.

 - Serio, serio, wskakuj!


No to wskoczyłam. Podobnym samochodem jeżdżę na co dzień, więc obsługa małego suzuki nie sprawiła mi większego problemu. Co więcej, wbiłam się na odcinek totalnie fajowski! No wiecie, górska droga po przejściu nawałnicy wygląda różnie: czasem droga zamienia się w rzekę, którą miejscami trzeba przekraczać, a miejscami po prostu nią jechać. Konary, głazy, GIGANTYCZNE ILOŚCI BŁOTA, w którym... finalnie się zakopałam. Nie pomógł napęd 4x4, ani żadne sztuczki - droga była w takim stanie, że musieliśmy zawrócić. A ponieważ było to kilkaset metrów przed wyjazdem na asfalt, to ja zwyczajnie bardzo się ucieszyłam! Przecież trzeba było wracać dokładnie tą samą drogą :)

 



Przyznaję, kilka momentów było naprawdę trudnych, ale to przecież były miejsca największej frajdy! Joe, który przejął rolę fotografa i wystawał sporo przez dach, trochę się poobijał... Mimo to, okazałam się chyba całkiem niezłym kierowcą, bo w trakcie wspólnej jazdy zaproponował mi pracę! Poważnie, mogłabym zostać pełnoetatowym kierowcą jeepa na Rodos! Choć praca nie jest może jakoś super płatna, daje mnóstwo radości - Joe jest trzydziestokilkuletnim Australijczykiem, który właśnie w ten sposób postanowił sobie trochę pożyć. Tak, wyjechał na drugi koniec świata, żeby chwilę postudiować we Francji, ale zanim wróci (choć nie jest pewien, czy wróci), taki właśnie wybrał sposób na życie. Wydaje się być szczęśliwy, choć na jedną rzecz trochę narzeka:

 - Wiesz, przeleciałem prawie całą kulę ziemską, bo chciałem zobaczyć trochę innego świata. Rozumiesz, inni ludzie, kultura, inne krajobrazy. Trafiłem tutaj i nie mogę pojąć, że każdego dnia w pracy mam dokładnie takie widoki, jakie miałem na co dzień w Australii...


---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na  facebook'owy fanpage!


11 komentarzy :

  1. Gratulacje za odwagę prowadzenia jeepa! Wrażenia na pewno nie zapomniane, a co na to osoby siedzące na tylnych siedzeniach? :) Joe znalazł super sposób na spędzenie czasu w innym kraju, poznanie ludzi, popracowanie, ale też nie przemęczanie się. Mógł tylko pomyśleć nad inną lokalizacją, żeby widoków nie mieć takich samych:) Ja na Rodos nie byłam nigdy, ale wielokrotnie w Chrowacji i te zapachy i kozy na drodze przypomniały mi tamte wyjazdy. Super sprawa!

    Pozdrawiam,

    Magda

    OdpowiedzUsuń
  2. Rodos, Rodos, Rodos! Prawie mój drugi dom :) Gratuluję jeepowej wyprawy! Ach żałuję, że w tym roku mi się nie udało tutaj spędzić wakacji.

    OdpowiedzUsuń
  3. No i to jest prawdziwe safari po wertepach, błotach i z opcją zakopania się i wzywania auta z hakiem, a nie po asfaltowej prostej drodze! Dobrze że się zapytaliście i że taka opcja była możliwa :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Że odważyłaś się prowadzić jeepa! Byłam na Rodos pierwszy raz w tym roku i było pięknie, ale faktycznie w Australii są podobne widoki :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję, chociaż nie wymagało to ode mnie specjalnie odwagi - jeżdżę takim autem na co dzień, więc w sumie chciałam tylko faktycznie wykorzystać możliwości tego pojazdu ;) A Joe rzeczywiście dobrze wybrał - gdybym nie miała tak fajnej pracy, to kto wie, czy nie rozmyślałabym poważniej o jego propozycji :D Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak to drugi dom? Krążysz między Polską, Rodosem a resztą świata? :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No w sumie to chyba nawet nie było "pytanie", ja po prostu BARDZO CHCIAŁAM pojeździć faktycznie w terenie :P

    OdpowiedzUsuń
  8. O proszę, czyli jednak racja z tą Australią? :) Też byś się odważyła, auto jak auto, tylko trochę bardziej "toporne" :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie, nie zupełnie :) ale od dziecka co roku tam jezdze i czuje sie jak w domu :))))

    OdpowiedzUsuń
  10. No proszę, a mi Rodos zawsze wydawała się tak nudną wyspą! Jazda takim suzuki po trudnym terenie wydaje się niezłym wyczynem, chociaż nie wiem czy bym się na to porwała... Trochę przeraża mnie możliwość utraty nad takim autem kontroli ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. No co Ty! Wiesz jaka to frajda? :D I wszystko pod pełną kontrolą!

    OdpowiedzUsuń