Mała Orla Perć, czyli z Kasprowego Wierchu na Świnicę i Zawrat.

Po Morskim Oku, Giewoncie i Rysach, Kasprowy Wierch i Orla Perć to chyba pierwsze skojarzenia, które przychodzą do głowy, gdy pada hasło Tatry. Rozpoczynający się na Zawracie najtrudniejszy odcinek w polskich górach wciąż jednak  cierpliwie na mnie czeka, bo do tej pory zawsze na przeszkodzie stawała pogoda, albo brak przygotowania w danym momencie. Ponieważ piątkowe wyjście było moim pierwszą tatrzańską wędrówką w tym roku, nie było nawet mowy, żeby startować na Kozi Wierch.  W sam raz na rozgrzewkę był jednak odcinek zwany Małą Orlą Percią, czyli przejście ze Świnicy na Zawrat. Chociaż dla mnie wcale nie była ona taka mała!


Tatry mają w sobie coś magicznego. Za każdym razem, gdy rozpoczynam wędrówkę i patrzę z dołu na obrany cel, mam wrażenie, że zdobycie szczytu graniczy z cudem. A potem, po kilku godzinach, spoglądam w dół i myślę sobie: „hej, wcale nie było tak źle!”. Widok końcowej stacji kolejki na Kasprowy Wierch wzbudził we mnie te same odczucia – wysoko, stromo, długa droga przez las  i te chmury takie jakieś groźne…  A to przecież był tylko Kasprowy. Choć szlak z Kuźnic wyłożony jest na przemian drewnianymi i betonowymi schodami, prawdziwe „schody” miały zacząć się dopiero później.


Dzień rozpoczął się spokojnie. Budziki zadzwoniły o  szóstej rano, zjedliśmy pożywne śniadanie, zrobiliśmy kanapki i herbatę do termosu (tata narwał z ogródka świeżej mięty <3), spakowałam spory zapas czekolady (mlecznej i gorzkiej z solą), dodatkowe skarpety, koszulkę do przebrania, kurtkę przeciwdeszczową , okulary słoneczne i Buff’a. Start z Żywca punktualnie o siódmej, planowany dojazd do Kuźnic na godzinę dziewiątą. Niestety, w piątkowy poranek ruch był większy niż się spodziewaliśmy, więc spod Wielkiej Krokwi ruszyliśmy dopiero kilka minut przed dziesiątą. 

Początek (ten asfaltowy) był najgorszy. Połowa tłumu ludzi kierowała się w stronę kolejki linowej: rodziny z płaczącymi dziećmi, grupy zorganizowane z jeszcze bardziej rozkrzyczanymi maluchami, panie narzekające po przejściu 100 metrów od parkingu… Druga połowa jechała od parkingu do kolejki taksówkami. Przemilczę.


Kolejka do wagoników na szczyt Kasprowego Wierchu była długa. Jak bardzo? Przynajmniej na tyle, że na Myślenickich Turniach (czyli mniej więcej w połowie góry, gdzie kolejka ma stację pośrednią) byliśmy z pewnością szybciej, niż Ci, którzy jechali wagonikami. Potem niestety szliśmy już trochę wolniej, bo na szlaku robiły się kolejki. Tak czy siak, poszło nam dość sprawnie i szybko, i mimo dwóch kilkunastominutowych postojów (zdjęcia, zdjęcia, czekolada, zdjęcia, kanapki, zdjęcia) na szczycie zameldowaliśmy się 2h 30 min po starcie. Taki urok wędrówki na Kasprowy.

Widok z Kasprowego na Giewont.

I z Kasprowego na Świnicę i Orlą Perć.

Pogoda była doskonała! Słońce co chwilę chowało się za chmury, więc nie dość, że szło się dużo przyjemniej niż w pełnym nasłonecznieniu, niebo cudownie wyglądało na zdjęciach. Na szczycie zatrzymaliśmy się tylko po to, żeby zrobić zdjęcia i prędko poszliśmy dalej. Na szczęście z każdym krokiem zmniejszała się liczba ludzi wkoło. Pojedyncze grupki można było jeszcze spotkać do Liliowego, gdzie odbija żółty szlak do Murowańca, dalej było już praktycznie pusto. Spokojnie doszliśmy do Przełęczy Świnickiej, skąd cztery osoby właśnie ruszały na szczyt. Trochę mocniej się zachmurzyło, zaczął wiać dość chłodny wiatr, więc ubrałam polar i powoli, krok za krokiem zaczęłam kierować się w stronę szczytu. Godzina do celu. Godzina stąpania po wielkich głazach do góry. Godzina męczarni, bo nagle poczułam, jakby ktoś wbijał mi w lewe udo ostrą szpilę. Od tej pory  każdy krok przyprawiał mnie o przenikliwy ból, ale moja chora ambicja, zawziętość i głupota nie pozwoliły mi o tym nawet pisnąć słówkiem.
Do czasu. Szłam coraz wolniej, aż tata w końcu się zatrzymał i krzyczy do mnie: „co się tak dziadujesz?”.  Oczywiście oberwało mi się, że nic nie powiedziałam, zaraz zarządził przerwę, kazał położyć się na jednym z kamieni, nogi dać do góry i zaczął masować nogę. Zjadłam kostkę czekolady i na szczęście po chwili noga przestała boleć. Głupia byłam, bo zamiast tak cierpieć, mogłam się przyznać od razu. „Cierp ciało jakżeś chciało”. Uczcie się na moich błędach i nie bądźcie tak głupi jak ja. 

Wychodząc na Świnicę od strony Świnickiej Przełęczy łańcuchy zaczynają się dość późno. Droga jest bardzo przyjemna i nie wymaga specjalnych umiejętności, a jedynie rozwagi i uważności. W kilku miejscach łańcuchy są wręcz zbędne i wydaje mi się, że tylko niepotrzebnie tworzą złudne wrażenie wyższego stopnia trudności trasy, niż jest ona w rzeczywistości. 

Tata świetnie się bawił robiąc mi zdjęcia, podczas gdy ja walczyłam o każdy krok!
Kilka osób schodzących z góry mijało nas na szlaku, niewiele ludzi szło jednak w tym kierunku co my. Jedna grupka (te 4 osoby, które ruszyły na szczyt przed nami) zatrzymała się właśnie przy pierwszych łańcuchach, bo dziewczyna tak bardzo przeraziła się ich widoku, że niespecjalnie chciała iść dalej. Dodam tylko, że był to jeden z tych odcinków, na których łańcuchy nie były konieczne, a wcześniejsze – dużo trudniejsze – odcinki, jakoś dało się pokonać bez wspomagania. Grupa ochoczo dała się wyprzedzić, a na szczyt weszli jakieś dwadzieścia minut po nas. I to w sumie nie do końca na szczyt. 

Ostatnie kilkadziesiąt metrów było rewelacyjne. Widoki rekompensowały każdy najmniejszy wysiłek, każdy krok i każdą walkę o znalezienie miejsca na stopę, czy uchwyt na rękę (jak mantrę powtarzałam w głowie: „3 punkty zaczepienia, 3 stabilne punkty zaczepienia”). Taaaaka uśmiechnięta zrobiłam ostatni krok i usiadłam na słupku granicznym. „Udało się! I znowu w jednej sekundzie całe zmęczenie zniknęło :) " – pomyślałam. Szczyt Świnicy (2301m n.p.m.) był najwyższym punktem, na jaki wspięliśmy się tego dnia. Wygodnie rozsiedliśmy się na górze, zjedliśmy po trochę czekolady, napiliśmy herbaty i cieszyliśmy cudnym widokiem. 

Tyyyle radości na szczycie!

Gdy zaczęliśmy się zbierać do zejścia, usłyszeliśmy dochodzącą do szczytu czwórkę. Gdy spotkaliśmy się w drodze, trójka chłopaków otaczała płaczącą dziewczynę. Do szczytu brakowało im zaledwie kilkunastu metrów, ale widok ostatniego podejścia tak sparaliżował dziewczynę, że ze strachu i bezsilności się popłakała. Panowie próbowali ją jakoś przekonać „No weź, przecież to już kilka metrów, dawaj dalej!”, „Tyle przeszłaś i tu nie dojdziesz? Wstydziłabyś się.”, „Pomyśl sobie, że na szczycie będziesz mogła zapalić!”, ale nie specjalnie działały na nią te teksty. Gdy ją mijałam powiedziałam tylko: „Skoro dałaś radę przez te wszystkie trudne momenty, to tu też na pewno sobie poradzisz. Tylko spokojnie i bez pośpiechu, jestem pewna, że i tu dasz radę”. Dość szybko zniknęli nam z oczu, więc nie wiem, czy udało się jej wyjść na samą górę, ale skoro nie schodziła zaraz za nami, to myślę, że pewnie tak.

Pierwotny plan zakładał zejście tą samą drogą i dojście do Hali Gąsienicowej żółtym szlakiem. Stwierdziliśmy jednak, że szybciej (przynajmniej wg oznaczenia na szlakach) dojdziemy do Zawratu i stamtąd (znanym mi już) niebieskim szlakiem zejdziemy do Murowańca. No i masz Ci babo placek. Przejście odcinka Świnica – Zawrat zajęło nam spokojnie godzinę. To był dla mnie zdecydowanie najtrudniejszy fragment całej trasy: zrobiło się chłodno, łańcuchy były zimne, skały w wielu miejscach solidnie wyślizgane. Mam dużo szczęścia, że jestem taka wysoka, bo zasięg chwytu czy podparcia nogi mam całkiem spory (choć w porównaniu do  mojego taty i prawie dwumetrowego kuzyna i tak wypadam słabo :D ), a i tak chwilami znalezienie dobrego miejsca na postawienie stopy graniczyło z cudem.  
W jednym miejscu mijaliśmy tatę z kilkunastoletnim synem, którzy w pełnym, profesjonalnym ekwipunku atakowali Świnicę od strony Zawratu. Akurat mijanka odbyła się na prawie pionowej ścianie i klamrach, co solidnie podniosło mi ciśnienie. Na tym w zasadzie skończył się trud tego fragmentu szlaku, ale już przy ostatnim podejściu na Zawrat czułam, że moje kończyny będą następnego dnia bardzo cierpiały. 

 
Na Zawracie czułam się (zupełnie niesłusznie!) już prawie jak w samochodzie. Hop siup do Murowańca i chwilka do Kuźnic. No nie do końca. Pierwsze pół godziny zejścia to znów były przecież łańcuchy. Na szlaku było chwilami mokro, gdzieniegdzie widać było nawet resztki śniegu. Później kolejna godzina zejścia kamienisto – głazową ścieżką do Czarnego Stawu i kolejne pół godziny do schroniska. A każdy krok w dół był już coraz wolniejszy. Mimo cudownie zimnej wody z potoku, jakoś nie czułam tego orzeźwienia na sobie. Dopiero kozica (a nawet dwie!), która przeskoczyła mi drogę, wprawiła mnie w stan pełnej gotowości. 


Przy Czarnym Stawie Gąsienicowym opalali się ostatni turyści. Słońce powoli zachodziło za góry, a my wolnym krokiem zmierzaliśmy w stronę Kuźnic. Wybraliśmy szlak niebieski i to był fatalny wybór – półtorej godziny schodzenia po kamiennych schodach. Nie mam zielonego pojęcia, kto wpadł na tak idiotyczny pomysł, żeby budować w górach schody, ale powinni go zwolnić z pracy i kazać wychodzić i schodzić  po tych schodach przez osiem godzin dziennie. W każdym razie słyszałam, że szlak przez Jaworzynkę jest dużo przyjemniejszy. 

 
Po niespełna jedenastu godzinach zdjęłam buty i usiadłam w samochodzie. Powoli zaczynałam czuć zmęczone mięśnie rąk i ud, stopy mocno pulsowały. Czułam na sobie kilkukrotnie przekroczoną dawkę górskiego powietrza i pieczenie skóry od słońca. Choć niewiele w ciągu dnia jadłam, nie czułam głodu, ale dałabym się pokroić za ogórka kiszonego i… jogurt. Ten kupiłam zaraz za rogiem, ale ogórki kiszone musiały poczekać, aż wróciłam do domu :)

Informacje praktyczne:

Wejście do Tatrzańskiego Parku Narodowego: 5zł normalny, 2,5zł ulgowy

Czas przejścia wypisany na oznaczeniach:
Kuźnice – Kasprowy Wierch 3h (żółty, przez Myślenickie Turnie)
Kasprowy Wierch – Liliowe 30 min (możliwość zejścia do Hali Gąsienicowej)
Liliowe – Świnica 1,5h (czerwony)
Świnica – Zawrat 50 min (czerwony)
Zawrat – Hala gąsienicowa 2h (Murowaniec)
Hala Gąsienicowa – Kuźnice 2h (żółty przez lub niebieski przez Jaworzynkę)
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na  facebook'owy fanpage!
- See more at: http://www.zapiskizeswiata.pl/2016/01/nowy-niepowazny-blog-na--nowy-rok.html#sthash.1hWQF2HZ.dpuf
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na  facebook'owy fanpage!

16 komentarzy :

  1. Zdecydowanie powrót przez Jaworzynkę lepszy. Przez Boczań może się wchodzi ok, ale schodzenie po tych schodach to dla mnie też męczarnia:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Artur Paciorek4 sierpnia 2015 21:12

    Przed 8-mą wejście do parku za darmo :)
    Fajna traska i po zdjęciach widać,że pogoda Wam siadła
    Orla w tym roku jeszcze?

    OdpowiedzUsuń
  3. Brawo i gratulację za zdobycie Świnicy. Podziwiam. Ja mam jeszcze w planach ten szczyt. Piękne zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki :) Zdjęć niezbyt wiele, bo jednak nie było na to czasu. Krok po kroku i wszystko się da, powodzenia życzę!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo bym chciała w tym roku, ale zobaczymy ;) Tak, pogoda idealna!

    OdpowiedzUsuń
  6. Następnym razem już będę wiedzieć :P

    OdpowiedzUsuń
  7. malaiduzywpodrozy9 sierpnia 2015 08:42

    Fajna trasa, próbowałem zrobić ją zimą, ale niestety pogoda na to nie pozwoliła.


    Ps. Woda z górskiego potoku orzeźwia tylko jak się nią polejesz :P Tak to nawadnia w minimalnych procentach (brak minerałów).

    OdpowiedzUsuń
  8. Wychowalam sie moze poltorej godziny jazdy od Zakopanego, wiec w dziecinstwie czesto w tych stronach bywalam. Zawsze zaluje, ze nie mam czasu na wspinaczki, gdy odwiedzam rodzine (albo tez najczesciej jestem w zimie). Trzeba cos z tym zrobic, nie?

    OdpowiedzUsuń
  9. Miło popatrzeć na zdjęcia polskich gór! Pozdrowienia z emigracji ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jako dziecko co roku wyjeżdżałam w Tatry, aby wędrować z dziadkami po górach. Ojj, miło przypomnieć sobie te piękne widoki!

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudne! po Tatrach wędrowałam tylko raz w życiu, aż wstyd się przyznać. A takie piękne te góry!

    OdpowiedzUsuń
  12. Racja, ale jej smak jest cudowny! Warto chociaż wypłukać usta ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Półtorej godziny w którą stronę? Może jesteśmy niedalekimi sąsiadkami? :D

    OdpowiedzUsuń
  14. Dziękuję i pozdrawiam z pięknych polskich gór :)

    OdpowiedzUsuń
  15. No wstyd i to jaki! Najwyższy czas się poprawić ;)

    OdpowiedzUsuń