Czy istnieje życie po Erasmusie?

Obniżony nastrój, przygnębienie, smutek, poczucie pustki i bezradności. Do tego dochodzi drażliwość, apatia, anhedonia (zaniku odczuwania przyjemności), zniechęcenie, nieraz brak apetytu  i poczucie beznadziejności. Syndrom depresji posterasmusowej dotyka niemalże każdego, kto choć na chwilę wyjechał na studia do innego kraju, a później wrócił na swoje stare śmieci. Bo tu gdzie wrócił, czas się zatrzymał, a świat stanął w miejscu.  Jest szaro, ponuro  i wydaje się, że tak już pozostanie. 

 

 

Witajcie w świecie byłego Erasmusa

21 lipca 2014 około godziny osiemnastej podjechałam ostatnim złapanym autostopem pod dom w Żywcu. Zapłakana, z wielką kulą w gardle i jeszcze większą w żołądku. Po 11 miesiącach skończyłam Erasmusa w Walencji i wróciłam do domu. Uściskałam rodziców, jeszcze mocniej siostrę i - choć bardzo za nimi tęskniłam - miałam ochotę zamknąć się w pokoju i nigdy już z niego nie wychodzić. Ostrzegali, że po powrocie będzie ciężko, ale nie sądziłam, że aż tak. "Post Erasmus Syndrome" dotknął mnie mocniej, niż byłam w stanie się na to przygotować.


Pierwsze tydzień byłam szalenie zajęta, wpadłam w wir festiwalowej pracy i zupełnie nie dochodziło do mnie co się stało. Ale festiwal się skończył i... Pierwsze dni mijały tragicznie. Za oknem lało, a ja cały dniami leżałam w łóżku, na przemian płacząc, oglądając zdjęcia, albo Friendsów. Było dosłownie szaro i ponuro, a ja nie widziałam najmniejszych szans na to, żeby kiedykolwiek miało wyjść słońce. Bo o ile jeszcze za oknem była nadzieja na zmiany, w moim życiu już na pewno nie. Skoro w końcu znalazłam sposób na życie idealne, a ono nagle się skończyło, to czego szukać miałam teraz?





Po kilku dniach zwlekłam się z łóżka. Zaczęłam umawiać się ze znajomymi, ale w Żywcu było to zaledwie tylko kilka spotkań. Każde wyglądało tak samo: "Ależ miałaś tam cudownie! Jej, oglądałem te Twoje zdjęcia i normalnie nie wiesz jak Ci zazdroszczę! Opowiadaj!". Potem następował mój kilkunastominutowy monolog, streszczający najważniejsze wyjazdy, zachwyt na temat ludzi, którzy mnie tam otaczali, miasta, pogody, dwa zdania narzekania na studiowanie i koniec. Tak naprawdę mało kto miał ochotę tego słuchać, a temat szybko stawał się dla słuchacza nudny. Nikt, absolutnie nikt nie był w stanie pojąć tego "jak było". To co przeżyłam, wszystkie emocje, wspomnienia i ulotne chwile, tkwiły tylko we mnie. Dla świata i ludzi, którzy przez cały czas byli tutaj, nie zmieniło się przecież absolutnie nic. Dla mnie zmieniło się wszystko. 

Poczucie beznadziei i niezrozumienia stawało się coraz silniejsze. Nawet wakacje na Krecie, na które pojechałam z rodzinką, były jakieś takie bez wyrazu. Pustka po rozstaniu z przyjaciółmi z Walencji była nie do zniesienia. Nie mogłam doczekać się momentu, kiedy przeprowadzę się do Krakowa i wrócę na studia. Mocno wierzyłam w to, że rozpocznę życie na pełnych obrotach, a wtedy cała melancholia i smutek odejdą w nieznane.

Kraków lekiem na całe zło? 

Początek nie był najgorszy.  Już pierwszy wieczór spędziłam na urodzinach Marysi, którą poznałam właśnie w Walencji. Przyjechali też Kuba z Przemkiem (tak, Ci z roadtripu po Andaluzji) i to był chyba pierwszy miły wieczór od czasu powrotu. No a potem przez kilka dni powtarzał się schemat żywieckich spotkań. Nie było ich jednak zbyt wiele - jak pisałam w podsumowaniu Erasmusa rok temu, relacje w Polsce przeszły przez tamten rok ostrą selekcję. Choć może się to wydawać Wam smutne, było zupełnie odwrotnie. Tak to już w życiu jest, że jedni odchodzą po to, żeby mogli pojawić się inni. Zamykamy jedne drzwi, żeby móc otworzyć kolejne.


Kraków nie zmienił się prawie wcale. Na rynku wciąż stał Adaś, na Kazimierzu niezmiennie można było zjeść zapiekanki. Tramwaje i autobusy nadal jeździły przepełnione i spóźnione, a smog zatruwał płuca tak, jak przed wyjazdem. Tylko ludzie jacyś tacy bardziej smutni, szarzy i ciągle niezadowoleni... Na całe szczęście, przez cały ten rok mieszkałam z przyjaciółką, a nasze gniazdko było jedynym miejscem, gdzie czułam się  dobrze (dzielna z niej dziewczyna, cały czas znosiła moje jęki i narzekania o tragicznym życiu "po", bez nadziei na lepsze jutro. Dziękuję!).

Najtrudniejsze było śledzenie fejsbukowych odwiedzin znajomych. Co chwilę widziałam spotkania we Włoszech, Walencji, Anglii... Wszyscy latali, a ja siedziałam i odliczałam dni do wylotu do Dubaju. Przez cały semestr tylko to było moją motywacją do chodzenia na zajęcia i generalnie egzystencji. Z tego też powodu odpadały  inne wyjazdy - musiałam skumulować wszystkie dozwolone nieobecności na styczeń. Ratowałam się weekendami, które mijały mi na zmianę we Wrocławiu i Warszawie (u erasmusowych znajomych rzecz jasna), w grudniu skoczyłam do Wiednia. A każdą wolną chwilę spędzałam na skypie, albo whatsappie, tocząc rozmowy z Meksykiem, Hiszpanią i całą resztą świata. Żyłam z dnia na dzień, każdego dnia walcząc o przetrwanie z samą sobą.
 

Po każdej burzy wychodzi słońce! 

Potem był Sylwester, który świętowałam w Krakowie z włoskimi znajomymi z Erasmusa, a za chwilę ruszałam już do Dubaju. Nie miałam pojęcia, że aż tak bardzo brakowało mi jakiegokolwiek wyjazdu! Po powrocie wszystko nabrało innego tempa. Leniwe, bezcelowe dni spędzane w łóżku z serialami zamieniły się w skrzętne planowanie tego, jak wykorzystać ostatnie chwile studiowania. Zdecydowałam się wziąć urlop (tak naprawdę studia już skończyłam, a urlop mam na samą obronę), zatrzymać legitymację jeszcze rok i spróbować poszukać kolejnego dłuższego wyjazdu. Postanowiłam też, że będę wyjeżdżać przynajmniej raz w miesiącu, a jak się nie uda - poznam chociaż jedno nowe miejsce w Krakowie. Życiowa machina ruszyła i nabiera coraz większego rozpędu.


Pomiędzy krótkie wyjazdy udało mi się wpleść praktyki, później dostałam pracę, która zapowiadała się bardzo ciekawie i super rozwojowo, co więcej - w zawodzie! Okazała się niestety wielką klapą, więc szybko z niej uciekłam. Tego samego dnia na horyzoncie pojawiła się inna możliwość i to taka, która łączy pracę z wyjazdami. Zaryzykowałam. Wysłałam CV, jedna rozmowa, druga i pojechałam na wyjazd próbny. Mam już za sobą 2 takie wyjazdy i kilka kolejnych w planach :)) 

Zaczęli też pojawiać się ludzie, którzy byli zaprzeczeniem tych szarych, smutnych i wiecznie niezadowolonych. W marcu poznałam Magdę (która czytała mojego bloga od samego początku!) i jak się później okazało, było to dla mnie spotkanie przełomowe (Magda, jeśli to czytasz, jeszcze raz dziękuję Ci za to, że jesteś! :) ). Bo wiecie, ten blog miał się skończyć wraz z końcem Erasmusa. I za każdym razem gdy już myślałam, że to ostatni post, pojawiał się ten jeden komentarz, albo ta jedna wiadomość :) A potem zaczęło ich spływać coraz więcej, odzywały się osoby, które wyjechały na Erasmusa, bo czytały o tym, co działo się u mnie, były i takie, które razem ze mną "leczyły się z depresji posterasmusowej". Wtedy pomyślałam, że jeśli choć jeszcze jedna osoba zdecyduje się, żeby wyjechać, to warto pisać dalej.

Co dalej?

To nie jest akapit, w którym przeczytacie: "(...) i w pewnym momencie wszystko wróciło do normy".  Nie napiszę też, że życie w jakiś sposób się unormowało czy ustatkowało. Jest wręcz odwrotnie. Każdy dzień przynosi ze sobą większe zaskoczenie, ja sama powoli przestaję nadążać za tym, jak wiele możliwości dostaję codziennie od życia. Erasmus się skończył, ale życie dopiero się zaczyna!

Znów otaczają mnie cudowni ludzi (Ci z Erasmusa, ale i Ci "stąd"), mam przyjaciół, których nie zamieniłam za żadne skarby: wytrzymali moje nieustające narzekania, bunt, a nawet wciąż próbują pojąć, jak drastycznie zmieniło się moje ogarnianie świata. Ale zanim to doceniłam, musiało minąć sporo czasu. Przez długi okres przecież sama zaciskałam sobie na szyi pętlę beznadziei. Teraz wyszło słońce, a ja skutecznie odganiam wszystkie czarne chmury, które próbują  pojawić Cię na horyzoncie.



Po powrocie z Erasmusa wydaje się, że życie się skończyło. Wszystko co najlepsze już się przecież wydarzyło, a "życie idealne" bezpowrotnie minęło. Niektórzy uważają, że syndrom depresji posterasmusowej to epizod depresyjny, jednak bardziej skłaniam się w kierunku doświadczania straty i żałoby z tym związanej. Żałoby po utraconym "życiu idealnym", którą trzeba przeżyć, żeby móc ruszyć dalej. Trzeba dać sobie czas na płacz, na gniew i bunt, a potem pora przyzwyczajać się do tego, co nowe.

We mnie samej zaszły nieodwracalne zmiany, które nieraz są trudne do zaakceptowania przez tych, którzy zostali tutaj. Powrót jest zdecydowanie trudniejszy niż sam wyjazd, tak jak szok kulturowy jest wtedy silniejszy niż przy wyjeździe. Bo mało kto ma świadomość, że ten drugi w ogóle może zaistnieć. Wracamy przecież do czegoś, co bardzo dobrze znamy. Jest tylko jedno ale:

My nie wracamy już tacy sami.  
Erasmus zmienia w nas wszystko, ale cała reszta zostaje dokładnie taka sama.
W jaką stronę pokierujesz swoją zmianą, to już tylko Twoja decyzja. 
Życzę Ci, żeby była jak najlepsza :)

PS. Wciąż sentymentalnie wspominam ten wspaniały rok! Jeśli masz ochotę to tutaj znajdują się wszystkie wpisy dotyczące Erasmusa, a tutaj cały rok w 4:33 minuty ze zdjęciami, muzyką i masą cudnych wspomnień :)

PS2. Autorką zdjęć jest moja siostra, Aleksandra Fraś.
---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :)
Zapraszam Cię również na  facebook'owy fanpage!

24 komentarze :

  1. Czytam i myślę, że mogłabym napisać niemal identyczny post! Czytam dalej i widzę swoje imię... Ale mi miło :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak tak, o Ciebie chodzi! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajny post - mnóstwo moich znajomych boryka/borykało się z tym problemem. Ja miałam inaczej - wróciłam w styczniu, cały luty pracowałam w kawiarni w Polsce, w marcu powrót do życia studenckiego, praktyki, projekty, dużo się działo. Także nie miałam depresji. Boję się, że gorzej będzie teraz - od ponad roku podróżuję, byłam w Azji, kilku państwach europejskich. A w październiku wracam na magisterkę, muszę (chcę...) znaleźć pracę i myślę, że to będzie kosmos jakiś... Ale dam radę szczególnie, że w planach kolejny długi trip! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oooo a gdzie planujesz teraz i kiedy chcesz ruszać? No tak, po każdej dłuższej wyprawie tak jest, po zmianie miejsca zamieszkania tak samo. Ale jestem chodzącym przykładem tego, że każdy blues mija! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak, mini wersja dopada po każdym wyjeździe, ale też szybko mija. Dzięki, robione bardzo spontanicznie :D A skoro Ci się podobają, to zapraszam na instagram mojej siostry - fotografki: @olliczek :))

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja z jednej strony chciałam juz wracać z erasmusa, bo wszyscy sie rozjeżdżali, dużo zwiedziłam i brakowało mi moich znajomych, ale po czasie, aż do tej pory ciąglę chcę tam wrocic:) A bylam w Madrycie:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wojciech Tyluś26 lipca 2015 20:38

    Spora część ludzi kojarzy Erasmusa z tej gorszej strony. Erasmus orgasmus itp. itd....
    Szkoda bo przecież to co najważniejsze zostaje w nas samych - tego co człowiek nauczy się od osób żyjących na co dzień w innym otoczeniu tego nikt mu nie odbierze. Perspektywa zmienia się bardzo i tak jak piszesz -to jak to człowiek wykorzysta zalezy od niego samego!
    życzę Ci byś wykorzystała to jak najlepiej!
    Pozdrawiam
    Wojtek

    OdpowiedzUsuń
  8. To nie jest trochę tak, że jak człowiek już raz posmakuje życia na obczyźnie to zawsze będzie go ciągnęło do innych krajów? No ale z drugiej strony, Erasmus chyba właśnie jest też po to, żeby wrócić do kraju i wykorzystać zdobytą wiedzę i doświadczenie dla jego dobra, czyż nie? ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Łukasz | Kartka z Podróży27 lipca 2015 07:36

    Każdy to jednak chyba inaczej odczuwa. Ja po Erazmusie bardziej chciałem odpocząć, bo projekt mnie wymęczył. Być może dlatego, że był o chaosie w układach deterministycznych; sprawa nie do ogarnięcia. (-:,

    A potem jeszcze nowe miejsce zamieszkania i obrona pracy magisterskiej. Nie za bardzo był czas na biadolenie. Jednakże totalnie się zgadzam, że wyjazd takowy bardzo pozytywnie zmienia. Wracamy jako inni ludzie.

    OdpowiedzUsuń
  10. To jedna z rzeczy, których żałuję najbardziej - że nie udało mi się załapać na Erasmusa. Nasza uczelnia była pod tym względem praktycznie do niczego (przynajmniej w czasie, gdy tam studiowałem). Stracona okazja do podróżowania.

    OdpowiedzUsuń
  11. Madryt też świetne miejsce, tylko brakowałoby mi morza :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Dziękuję! Niestety tak jak mówisz, większość osób ma negatywne skojarzenia na temat Erasmusa, często zupełnie niesłusznie. Nawet o tym pisałam: http://zapiskizeswiata.blogspot.com.es/2014/01/piec-mitow-na-temat-erasmusa.html

    OdpowiedzUsuń
  13. Coś w tym jest, chociaż to pewnie zależy od tego, gdzie się pojedzie. Znam kilka osób, które były np. w Paryżu i chciały szybko wracać, więc reguły nie ma :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja też w pierwszym semestrze miałam ciężko, uczelnia była bardzo wymagająca (czego się nie spodziewałam), nowy język, obcy ludzie, zupełnie inny system niż u nas. Ale tak, najważniejsza jest ta zmiana, która zaszła i wywróciła wszystko do góry nogami :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Podróżowanie to jedno, Erasmus to cała masa innych rzeczy! Ale wiesz, zawsze można to spróbować nadrobić i po prostu pomieszkać w innym kraju - to niesamowicie wzbogacające doświadczenie.

    OdpowiedzUsuń
  16. To już na szczęście udało nam się zrealizować - mieszkaliśmy przez kilka miesięcy w Australii i w przyszłym roku zamierzamy tam wrócić. Po prostu wydaje mi się, że gdybym miał wtedy dostęp do Erasmusa, to mielibyśmy o wiele szersze horyzonty językowe i kulturowe. Ale faktycznie, nic to, dobrze, że teraz nadrabiamy :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Uniknąłem tego problemu i ciężkiego etapu, bo też na Erasmusie nie byłem, o dziwo. Ale wiem, co czułaś, bo po powrocie z mojej chińskiej emigracji, czułem się tak samo. Wytrzymałem 5 dni nic nie robiąc, potem wkroczyłem na rynek pracy i życie znów ruszyło! :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Przed wyjazdem brak morza nie był dla mnie problemem, ale jak przyszły upały i lato to zdecydowanie by się przydało morze i plaża:)

    OdpowiedzUsuń
  19. Dlatego tak bardzo byłam (jestem) zachwycona Walencją, bo to miasto ma wszystko, czego potrzeba do szczęścia <3

    OdpowiedzUsuń
  20. Życzę wspaniałego kolejnego Erasmusa! Mam nadzieję, że po powrocie obejdzie się u Ciebie bez depresji, tylko szybko wykombinujesz nowy wyjazd ;) Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  21. Pieknie opisane :) Ja przez pierwsze miesiace po Erasmusie jak najczesciej latalam z powrotem, by spotykac tych, co zostali na kolejne pol roku (ja bylam tylko semestr). A teraz juz od roku mieszkam i pracuje w kraju mojego Erasmusa :D W Polsce bym juz chyba nie usiedziala ;)

    OdpowiedzUsuń
  22. Jak to, nie byłeś na Erasmusie? Niemożliwe!

    OdpowiedzUsuń
  23. Nawet nie wiesz, jak bardzo ciągnie mnie do Hiszpanii! W każdym razie bezczynnie nie siedzę, nie dałabym rady! :D

    OdpowiedzUsuń
  24. Zacząłem życie zawodowe jak miałem 16 lat, więc będąc w erasmusowym wieku miałem na głowie kontakty z Chińczykami w mojej pracy, nie wyjazdy ;)

    OdpowiedzUsuń