Wszystkie drogi prowadzą do... Katedry w Sevilli.





Do Sevilli  dojechaliśmy wieczorem, podjeżdżając samochodem pod sam hostel. W samym centrum, malutki, bardzo elegancki, z przepysznymi śniadaniami i szalenie miłą atmosferą. Co więcej, te wszystkie wspaniałości cenowo były z zakresu "najtańszych". Jeśli kiedykolwiek będziecie planować nocleg w Sevilli,
z czystym sumieniem polecam wam Boutike Hostel (z rezerwacją np. przez booking.com bo jest taniej). Samochód udało się nam zaparkować (darmowo! :D) na placu za rogiem, wzięliśmy prysznic i poszliśmy na spacer. Najpierw zatrzymaliśmy się na tapas i zimne piwo, a potem szybko doszliśmy do Katedry, zrobiliśmy trochę zdjęć i rozpoczęliśmy powrót do domu. Doskonały zmysł orientacji chłopaków wyprowadzał nas za każdym razem na plac z katedrą. Powrót do oddalonego o 5 min drogi hostelu zajął nam ponad pół godziny :)


Sevilla to bardzo smakowity etap naszego tripu. Nie ukrywam, że tu jedliśmy najwięcej i najsmaczniejszych rzeczy. Były np. ślimaki, polędwica duszona w whisky, salmorejo corobés, kalmary i... gofry (na śniadanie). Piłam też wino pomarańczowe, ale nie zrobiło ono na mnie spektakularnego wrażenia. Owszem, bardzo smaczne, bardzo słodkie, ale bez szału (czytałam o nim trochę przed wyjazdem i przez to spodziewałam się fajerwerków w ustach).

Pyszne śniadanie w najfajniejszym hostelu!


W Sevilli skorzystaliśmy z free city tour, dzięki czemu w ciągu dwóch godzin zobaczyliśmy wszystkie najważniejsze miejsca, posłuchaliśmy o historii miasta (choć w większości przewodnik zasypywał nas anegdotkami,  mającymi niewiele wspólnego z faktami) i smażyliśmy się w czterdziestostopniowym upale. Poszliśmy też na bardzo nielubianego przez mieszkańców "grzyba", czyli Metropol Parasol. Mnie ta parametryczna konstrukcja (to mądre słowo jest efektem zwiedzania z inżynierami) spodobała się bardzo i uważam, że jest ciekawym elementem "starej i wyrafinowanej" Sevilli.

 

Wieczory mijały nam na spacerach, jedzeniu i robieniu zdjęć. Byliśmy też na pokazie flamenco i wciąż trafialiśmy do Katedry. Idąc wieczorem na Plaza Espana (w ciągu dnia nie dało się robić zdjęć, bo wyjście do słońca oznaczało ugotowanie się w ciągu kilku sekund!), spotkałam Andrei z Rumunii, z którym 3 lata temu brałam udział w projekcie z cyklu Youth in Action. Tak, świat jest niewyobrażalnie mały.

 
Jedn dzień spędziliśmy zwiedzając Alcazar (pałac królewski) i katedrę. Wyjście na giraldę jest inne, niż moglibyście się spodziewać. Zwykle na wieżę kościelną prowadzi kilkaset schodów, tu nie było ani jednego.  Wychodzi się po... kamiennych skosach. Wędrówka od której łatwo może zakręcić się w głowie, za to łydki bolą mniej niż przy wychodzeniu po schodach :)

 
Katedra, lustro na podłodze i wkraczamy na wyższy poziom robienia selfie!
 Sevilla była moim numerem jeden, gdy składałam wniosek kwalifikacyjny na Erasmusa. W rekrutacji byłam trzecia na liście, a miejsca były tylko dwa. Czy żałuję? Ani trochę. Sevilla jest piękna, klimatyczna i pyszna, ale wydaje się być nieco zamknięta. No i nie ma dostępu do morza, co jest wielką, wielką wadą. Dlatego po trzech dniach, spragnieni plażowania i morskiej bryzy, uciekliśmy do surferskiego raju.

1 komentarz :

  1. Generally I do not learn article on blogs, however I
    would like to say that this write-up very forced me to try and do so!

    Your writing taste has been surprised me. Thank you, very nice article.


    My webpage :: Testcore Pro Review

    OdpowiedzUsuń