Autostopem do Rabatu.

Dzień 0

Operacja Maroko rozpoczęła się w Madrycie, skąd w niedzielny poranek startował nasz samolot. Do stolicy Hiszpanii pojechaliśmy w trójkę blablacarem (bardzo tutaj popularnym środkiem transportu) w sobotę rano, Johannes zwiedzał już od czwartku. Eleo do samego końca próbowała nas namówić do jazdy autostopem, ja byłam jednak sceptycznie nastawiona do tego pomysłu. Po pierwsze pogoda niezbyt zachęcała do kilkugodzinnego stania na wylotówce z miasta, a po drugie, gdyby się nie udało, musielibyśmy jechać pociągiem (podwójna cena blablacara). Poza tym ja jeszcze nigdy nie stopowałam, więc nie ukrywam, że trochę się bałam. Aż do następnego poranka.

Dzień 1

Lotnisko w Rabacie przywitało nas pięknym słońcem. Po dość długiej kontroli celnej poszliśmy wymienić pierwsze euro na dirhamy, żeby dojechać spokojnie autobusem do miasta. Spokojnie to autobus nam zwiał, a następny miał jechać dopiero za cztery godziny. Eleo odwróciła się na pięcie i z tryumfalnym uśmiechem oznajmiła: "HITCHHIKING!". Podeszła do pierwszego samochodu, przy którym stała trójka ludzi i powiedziała coś po francusku z wielkim uśmiechem na twarzy. Wróciła bez uśmiechu, nie udało się. Podjechało drugie auto, Eleo zagadała do młodej dziewczyny, która przywiozła na lotnisko swojego ojca. Ta trochę nieufnie na nas popatrzyła, ale po chwili namysłu powiedziała: "Wsiadajcie."

Gdybyśmy pojechali autobusem, dojechalibyśmy tylko do Sale, potem musielibyśmy dalej kombinować żeby dotrzeć do Rabatu. Najoua wysadziła nas przy Mauzoleum Muhammada V i Wieży Hassana w Rabacie, poinstruowała gdzie iść później i jak dotrzeć na dworzec. Zostawiła nam też swój numer telefonu, na wypadek gdybyśmy potrzebowali tłumacza czy innej pomocy.

Najoua i nasze pierwsze zdjęcie z samowyzwalacza Eleo :)

Zwiedzaliśmy akurat w porze nawoływania do modlitwy. Później - zgodnie z instrukcjami naszej przewodniczki - poszliśmy drogą w dół, kierując się w stronę oceanu. Pięknie było, choć wietrznie i... zimno. Tak, spodziewaliśmy się afrykańskich upałów :)



Czas płynął bardzo szybko, choć nikt nie chciał go kontrolować. Nadeszła jednak pora, by obrać kierunek: dworzec. Droga prowadziła przez "nową" część miasta. Wszystko robiło na mnie wielkie wrażenie, oczy i uszy miałam szeroko otwarte. Miasto grało swoim wyjątkowym rytmem. Nie mogłam się napatrzyć, nie mogłam się nasłuchać!


Na koniec nadeszła konfrontacja z pociągiem. Pierwsze wrażenie - PKP. Ludzie stojący w korytarzu, ścisk, mało miejsca i brudne szyby. Tylko opóźnienie było za małe (10 minut). Czekały nas 3h drogi. Na szczęście już na pierwszej stacji udało się nam zająć miejsca siedzące. Wraz z Eleo wylądowałam w przedziale z młodym małżeństwem, które wracało z Marrakeszu. Sporo opowiadali o swoim weekendowym wypadzie, polecili tam hostel, ale i dowiedziałyśmy się sporo o Fezie.  Po długiej rozmowie, nasze wyobrażenie o Fezie sporo się zmieniło.


Tym bardziej nie spodziewałyśmy się, że po wyjściu z pociągu rzeczywistość okaże się tak bardzo inna i tak bardzo przerażająca.


3 komentarze :