Pomieszanie z poplątaniem.

Bruksela Charleroi to najgorsze lotnisko z jakiego było mi dane korzystać. Dla tej ilości podróżujących jaką widziałam jest wręcz mikroskopijne, bez internetu i bez ogólnodostępnych gniazdek. Ani jednego. Ani pół. Zaledwie kilka krzeseł w hali odlotów, więc  „szczęśliwie” przesiedziałam jakieś 5 godzin na stole/blacie/cokolwiek to było. I to tylko dlatego, że uważnie pilnowałam kiedy zwolni się miejsce.  Gdy rano wylatywałam z Krakowa, było wszystko – krzesła, internet i gniazdka.  Była też otwarta więcej niż jedna kontrola bezpieczeństwa.




W każdym razie – siedzę sobie kolejną godzinę (szczęśliwie już po kontroli, NA KRZEŚLE)  i na resztkach baterii piszę. Próbowałam uczyć się do czwartkowego egzaminu, ale po trzech godzinach się poddałam.  Nie spałam zbyt dobrze tej nocy, wstałam o 5 rano, więc i z nauki nie mogło wyjść wiele dobrego.

Dość chwilę było tu cicho. A to dlatego, że ostatnie dwa dni chciałam spędzić w 100% w domu (i ciałem, i duchem), a wcześniej byłam  w Krakowie – bez komputera. Nadrabiałam towarzyskie zaległości z całych 4 miesięcy, odwiedzałam ulubione miejsca i (z tych bardziej przyziemnych spraw) próbowałam załatwić to i owo w sekretariacie na uczelni.  

 

 




4 dni okazały się w sam raz, dłużej chyba bym nie wytrzymała. Choć Kraków po swojemu zawsze mnie zachwyca,  czułam się już nim…  zmęczona. Przeraża mnie tempo tego miasta, naburmuszeni ludzie idący ulicą i kierowcy trąbiący niemiłosiernie, gdy tylko odważyłam się puścić pieszego na pasach. Przeraża mnie obojętność. Gdzieś zgubił się ten „mój” Kraków.  A może on zawsze taki był?

Na całe szczęście są ludzie, dla których chce się tam wracać. Cieszę się bardzo i dziękuję za każde jedno spotkanie.  Nawet – a może szczególnie – za te przypadkowe, lub nie do końca zaplanowane.

Najbardziej udane "z rąsi" :)

Fatalne, nudne i strasznie męczące, ośmiogodzinne oczekiwanie na lotnisku kończy się niezmiernie miło! Właśnie usłyszałam dźwięki pianina. Za mną stoi czarny instrument z napisem „PLAY ME”, przy którym  jeden z podróżujących  zatrzymał się i gra „Dla Elizy”.

Dzisiejszy update:
Ponieważ bateria padła przy postawieniu powyższej kropki, nie mogłam wspomnieć o Malaku.
Czekając na szczęśliwym krześle, tuż przed wejściem do samolotu, siedziałam koło chłopaka, który co chwilę spoglądał na mój ekran. Jak już się wyłączył (ekran, nie chłopak), postanowił (chłopak) zagadać. Okazało się, że studiujący w Walencji Malak jest obecnie Erasmusem w Warszawie i leci na chwilę do Hiszpanii, bo tęskni za słońcem. Zaszokował mnie swoją znajomością polskiego. Aż trudno mi uwierzyć, że - po niespełna 5 miesiącach pobytu w Polsce - mogliśmy się dogadać bez większych przeszkód. Malak obiecał zaprowadzić mnie na najlepszą paellę, ukrytą gdzieś między wydziałem ekonomii a siłownią i pokazać miejsce, gdzie serwują najpyszniejsze soki owocowe. Czekam z niecierpliwością!


10 komentarzy :

  1. Trzymaj się cieplutko we wspaniałej Hiszpanii! Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Powinnaś zostać dłużej w Krakowie :) Kraków ma swój urok, choć czasami może zmęczyć...

    OdpowiedzUsuń
  3. Chodź, wybierzemy się razem do Warszawy na kilka dni. Wtedy zobaczysz, że Kraków to bardzo powolne miasto :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybierz się do Walencji na kilka dni. Wtedy zobaczysz, jak męczący jest Kraków :P

      Usuń
    2. Chętnie! :D ale może dopiero za jakiś czas. Natężenie podróży w ciągu ostatnich dni przekroczyło dopuszczalny poziom ;)

      Usuń
  4. Czuć pewne napięcie w tych kilku słowach związanych z Malakiem. Czuję, że to będzie coś więcej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo często przypadkowe spotkania w podróży przeradzają się w naprawdę fajne znajomości :)

      Usuń