Jak studiuje się w Hiszpanii?

W poniedziałek o 10.30 rozpoczęłam weekend. Absurdalne? Nie tutaj! Trwają strajki, więc zwyczajnie się nie uczymy. Ponieważ jestem tu już prawie dwa miesiące,  postanowiłam powiedzieć Wam kilka słów o tym, jak z mojego punktu widzenia wygląda tu studiowanie.

  
1)  Krótsze wakacje,  wolne w ciągu roku.

Rok akademicki rozpoczął się już 9 września, pierwszy semestr kończy 20 grudnia. Przerwa świąteczna trwa aż do 10 stycznia i zaraz po niej zaczynie się sesja. Ale uwaga - tylko pierwsze terminy! Egzaminy będą trwać do końca miesiąca i od razu 3 lutego rozpocznie się drugi semestr. Patrzę na kalendarz i wygląda na to, że koniec zajęć wypada 23 maja, zaraz potem zaczyna się sesja letnia, która będzie trwać... aż do 11 lipca. A to dlatego, że w lecie wypadają też egzaminy poprawkowe z sesji zimowej. Nie wiem jaki jest sens odkładania w czasie zimowych poprawek i kumulacja ich z nowym materiałem z drugiego semestru. Mam nadzieję, że nie będę musiała tego sensu odkrywać.

Pierwszym wolnym dniem był 12.09, kiedy to władze oficjalnie rozpoczynały rok akademicki. 9 października też już było wolne, bo to wielkie święto miasta, więc o nauce nie ma mowy (o obchodach 9.10 pisałam tutaj). Kolejnym dniem będzie 1.11, który szczęśliwie wypada w piątek, a następnie... 6.12! Któż nie chciałby wolnego w mikołajki? <3 Choć z tego co wiem, tutaj prezenty przynoszą Trzej Królowie, więc trzeba poczekać jeszcze miesiąc.

Drugi semestr będzie obfitował w wolne zdecydowanie dłuższe. Od 15 do 19 marca w Walencji odbędzie się Las Fallas, czyli Święto Ognia. Największa fiesta w ciągu roku, 5 dni zabawy całego miasta. Wszystko będzie zamknięte, także my też nie będziemy się uczyć. Na Wielkanoc 11 dni wolnego, a 2 dni później weekend majowy. Potem już tylko trzy tygodnie do zakończenia zajęć.

2)  Pani w sekretariacie jest wszechmocna.

... i nie ma dla niej sprawy, której nie dałoby się załatwić. Nie ma miejsca w grupie na zajęcia? Posiedziałam grzecznie półtorej godziny przy jej biurku i miejsce się znalazło. Grupa nie pasuje? Kilka kliknięć i już byłam w tej, która pasowała bardziej. Ok, wszystko trwa baaaardzo długo, ale owocnie. A sekretariat Erasmusów otwarty jest w  godzinach: 9-10 i 11-14. Kolejki zawsze długie, studentów pełno, ale pani się nie spieszy. Nie załatwi dziś, załatwi jutro :)

Dla tutejszych studentów obowiązuje system: weź numerek, poczekaj na swoją kolej. Numerki podzielone są na kategorie spraw, żeby od razu było wiadomo, do kogo należy się skierować.

3) Wykłady i ćwiczenia? I tak musisz chodzić. 

Tak wynikało z opisu przedmiotów. Kkażde zajęcia wyglądają jednak tak samo, niezależnie od tego, czy to teoria czy praktyka - 2 razy w tygodniu po 2h zegarowe. Zawsze z listą obecności. Grupa liczy od 20-50 osób, a zajęcia są zwykle wykładem z dyskusją (albo samym wykładem). Wykładowcy uwielbiają zadawać tu zadania domowe, które skrupulatnie potem sprawdzają. Jedni lubują się w krzyżówkach i uzupełniankach, inni z uporem maniaka zadają kolejne wypracowania. Trzeba pisać. Wagary też nie przejdą.

4) Deadline rzecz święta.

Jeśli wydaje się Wam, że wszystko jest tu "mañana" to się grubo mylicie. Gdy trzeba oddać pracę/projekt/zadanie, wykładowcy najczęściej proszą o przesłanie go na usosową stronę przedmiotu. Jeśli deadline jest na 8.30 w czwartek, to do 8.30 praca musi załadować się do systemu, bo możliwość dodania zwyczajnie znika. Co więcej, zanim prowadzący otworzy Twoją pracę, zostaje ona najpierw przepuszczona przez system antyplagiatowy. Tak na wszelki wypadek, gdybyś próbował oszukać. 

Nikt jednak nie pilnuje punktualności rozpoczęcia zajęć. Czasem zaczną się o czasie, czasem 15 minut później, a czasem pięć wcześniej. Lista jest jednak ciągle uaktualniana. Polski kwadrans studencki trwa tu nawet 45 minut (co zależy oczywiście od wykładowcy).

5) Pracuj cały rok, egzamin będzie formalnością.

Ocena końcowa to nie ocena z egzaminu. Tu liczy się to, jak pracujesz przez cały rok. W najlepszym wypadku, egzamin to 50% oceny. Reszta to praca w grupach, obecność i aktywność na zajęciach oraz... prace domowe. Z jednej strony trzeba pracować cały semestr, ale przynajmniej jest to doceniane. 

W Polsce nawet jak wymagają ode mnie całorocznej, systematycznej pracy na ćwiczeniach, to niestety rzadko biorą pod uwagę jej rezultaty. A egzamin i tak zwykle jest z treści "wykładowych". Metody nauczania i system oceniania mają tutaj dla mnie większy sens. Przynajmniej bardziej praktyczny z punktu widzenia studenta.

6) Wydział bardzo niepozorny.

Główne wejście wygląda jak drzwi do Paderevianum przed pożarem. Ale jak wiemy, pozory często mylą. Studenci psychologii mają do dyspozycji trzy budynki. Sale są bardzo dobrze wyposażone, na piętrze głównego budynku znajdują się w zasadzie same pracownie i laboratoria. W porównaniu z naszym małym instytutem, tutaj na prawdę wielkość robi wrażenie. Liczba studentów też jest nieporównywalna, w tym semestrze samych Erasmusów jest tu ponad 200.

Mamy do dyspozycji salę komputerową,  bibliotekę (w czasie sesji biblioteki są tu otwarte 24 godziny na dobę!), sale do pracy w grupach, kanapy, stoliki, krzesła. Jest gdzie pracować, jest gdzie pogadać, jest gdzie usiąść. Wszędzie lata uczelniane wi-fi:  jeśli raz zalogujesz się na swoim wydziale, złapiesz internet w pobliżu każdego innego uniwersyteckiego obiektu, łącznie z muzeami i ogrodem botanicznym.

Kafeteria wygląda jak dobra knajpa, z podziałem na część restauracyjną i kawiarnianą. Smakuje też bardzo dobrze, choć ceny są bardzo przystępne (dwudaniowy obiad z deserem, napojem, owocem kosztuje ok. 5 euro). Ppowoli uzależniam się od... kawy z automatu. Bo na uczelni w automacie kawa jest świeżo mielona! I do tego tańsza niż w Polsce. Średnia cena to 40/50 eurocentów, czyli w granicach 2zł.

7) ¡Hola! ¿Que tal?

Idę sobie korytarzem, a tu jeden pan profesor woła do mnie "¡Hola!" . Czekam w kolejce do automatu z kawą, a tu inny profesor pyta jak mi się studiuje, czy wszystko w porządku i jak mi się tutaj w ogóle podoba. A jeszcze inny, gdy siedzimy na tutorialu ("nie ma zajęć, ale ja będę siedział w sali, także możecie przyjść jak macie jakieś pytania/wątpliwości") w liczbie 14 osób, zaczyna kłócić się ze studentem. Krzyczą po sobie niemożliwie głośno (niewiele rozumiem, ale wygląda na to, że próbują bronić swoich racji na temat przyczyn sytuacji społeczno - ekonomicznej w Hiszpanii), emocje szaleją, zaraz poleje się krew! Po czym... profesor stwierdza, że student drugiego roku faktycznie ma sporo racji. Zaczynają się śmiać, jeden drugiego klepie po ramieniu i kończą spokojnie dyskusję. 

Tu widzę co znaczy, że wykładowca jest dla studenta. Profesor potrafi przyznać studentowi nawet bezwzględną rację i wcale się tego nie wstydzi. Studenci nie boją się pytać, bo nikt od nich nie oczekuje, że wszystko będą wiedzieć. Wykładowcy są zawsze chętni do pomoc i studenci równie chętnie z niej korzystają. Obie strony potrafią ze sobą współpracować. 

Niestety szybko upadł mój stereotyp Erasmusa jako wiecznych wakacji, ale studiowanie tutaj to na prawdę ciekawe doświadczenie. Podoba mi się też skupienie wydziałów w niedalekich odległościach i fakt, że w tej okolicy mieszkają prawie sami studenci. W ogóle, całkiem fajnie tu jest ;)

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz