Strony

28 września 2016

Mecz Juventus - Palermo, czyli piracka misja specjalna

- Wiesz, bo tu w Palermo mają drużynę piłkarską i może mogłabyś sprawdzić czy nie grają przypadkiem w sobotę jakiegoś meczu? - zapytał szef w poniedziałkowe popołudnie. Zniknęłam na chwilę, żeby zbadać temat. - Z Juventusem może być? Innej drużyny nie udało mi się tak szybko załatwić - odpowiedziałam z uśmiechem po kilkunastu minutach.


Miało być lekko, prosto i przyjemnie: zbiorę listę chętnych, zbiorę pieniądze, w międzyczasie załatwi się autokar, a następnie kupię bilety - albo w oficjalnym sklepie, albo w kasie, albo przez internet. Przecież to nie może być nic trudnego, szczególnie, jeśli animatorzy w hotelu powiedzieli mi, że załatwię to raz, dwa, zupełnie bez problemu. Ta moja błoga (nie)świadomość trwała aż do wtorkowego popołudnia.

 

Zwykły wtorek w Palermo

Gdy kończyliśmy zwiedzanie z przewodnikiem, zobaczyłam nagle oficjalny sklep US Palermo. Weszłam zapytać, w jakiej cenie zostały jeszcze wolne bilety. Na to pan prosi mnie... O dowód. Bo bilety to oni sprzedają tylko osobiście i trzeba się do tego wylegitymować. - A przez internet? - zapytałam. - A przez internet to tylko Ci z kartą kibica mogą kupić i to co najwyżej cztery sztuki. - Ale proszę pana, ja tu potrzebuję kupić z 50 biletów, SAMA. Nie ma szans, że zgarnę całą ekipę. Jestem pilotką, wiele rzeczy załatwiam w imieniu grupy. -Nie da się i koniec - odpowiedział stanowczo sprzedawca  i zgromił mnie wzrokiem.

No masz Ci los. Przecież nie ma, NIE DA SIĘ, jakoś MUSI SIĘ UDAĆ. Jak nie w sklepie, to poszukam gdzieś indziej. Szukałam, szukałam, aż w końcu znalazłam.

Pan w kiosku jak usłyszał o co chodzi, złapał się za głowę, a w myślach miał pewnie jedynie "Mamma mia!". No i najpierw wiadomo: nie da się, nie ma opcji, bo bilety imienne i osobiście z dokumentem i w ogóle. No ale po chwili udało się pana przekonać, że może jednak same dokumenty wystarczą, bez właścicieli. Było tylko jedno małe "ale"... Musiałam się z tymi dokumentami stawić następnego dnia w Palermo, przed 7 rano. Po kolejnych kilku minutach rozmowy i błagalnego wzroku - o ósmej. A do Palermo z hotelu miałam 88km. Bosko.

Keep calm and przejedź się autem po Palermo

Opcje dojazdu były trzy: taksówka, wynajęcie auta, albo pociąg koło 5:40 z miasteczka oddalonego 4km od hotelu. Padło na opcję środkową, bo najbardziej bezpieczna, co przy ponad dwudziestu dokumentach tożsamości ma ogromne znaczenie. Wyjechałyśmy o 6:45, po 40 minutach byłyśmy na obrzeżach miasta. Mała panda żwawo mknęła przez sycylijską autostradę. Schody zaczęły się dopiero na obwodnicy miasta. 

Bo wiecie, w Palermo nie ma pasów na drodze, tam jedzie tyle aut ile się zmieści. 3? Ok. 4? Nie ma problemu. Autobus, dwa auta i skuter? A bardzo proszę. Panuje swoiste prawo dżungli, zwykle pierwszeństwo ma ten, kto się po prostu wciśnie. Upewniłam się więc, że mam kompletne i maksymalne ubezpieczenie, po czym błyskawicznie zajęłam "czwarty pas". I tak musiałyśmy swoje w korku odstać, ale muszę się Wam pochwalić, że szło mi znakomicie. Poprzednie dwie wizyty w Palermo pozwoliły mi poznać je na tyle, że bez problemu dojechałam do miejsca z biletami. Nawet miejsce parkingowe czekało, jakby na zamówienie :)

Pan w kiosku wyglądał na nieco zaskoczonego, że naprawdę przyjechałyśmy. Szybko sprzedał nam bilety, więc zostało nam jeszcze kilka minut, żeby skoczyć na ekspresową kawę i zrobić kilka zdjęć w bocznych uliczkach. A potem już tylko trzeba było trafić na wylotówkę, która wiedzie nad morzem. Tam też trafiłam "na pamięć" - wjechałyśmy do portu dokładnie przy hotelu, w którym mieszkałam w kwietniu.


Mecz na stadionie to jednak zupełnie inna bajka

Wspaniała ekipa kibiców się zebrała, zatem wyjazd zapowiadał się znakomicie. Już w autokarze wymalowałam całą ferajnę na różowo - tak na wszelki wypadek. Aaa, bo nie napisałam Wam jeszcze, że miejsca na stadionie mieliśmy bardzo niedaleko kibiców US Palermo. Potem się okazało, że tam się nikt nie maluje i wszyscy ze zdziwieniem patrzyli na nas wymownym wzrokiem pt. "Ale o co im chodzi?".

Jak już dojechaliśmy do Palermo, to wiadomo - korek. Jeszcze na drugiej drodze dojazdowej były jakieś strajki i ją zamknęli, więc tutaj korek tylko się powiększał. Pan kierowca rezolutnie zaproponował nam spacer... Także wysiedliśmy gdzieś na obwodnicy i podążaliśmy za grupkami, a potem tłumem kibiców. W sumie całkiem to fajnie wyszło, bo atmosfera szybko się nam udzieliła :) Tylko jak doszliśmy do ostatniego ronda przed stadionem, kierowca pomachał nam z jezdni - coś się poluzowało i dojechał równo z nami. Najgorsze jednak było to, że powiedział mi, że po meczu podjedzie niby pod główne wejście, ale w ogóle to się zdzwonimy. Przynajmniej tyle zrozumiałam, kiedy mówił do mnie po włosku...


Sam mecz był raczej nudny. Juventus i tak wiedział, że wygra, więc prawie wcale nie grał, za to Palermo bardzo się starało i nawet miało kilka sytuacji, ale niestety zawsze któremuś zawodnikowi podwinęła się noga i tyle było z bramek. Finalnie Juventus wygrał 1:0, a największą atrakcja była ucieczka z trybun w drugiej połowie, gdy zaczęło potwornie lać. Prawie wszyscy chowali się w przejściach, tylko strefa kibiców Palermo dzielnie wspierała swoich do końca. Mimo, że mecz był słaby, atmosfera była doskonała!

Będzie faul, mówię Wam!
Po ostatnim gwizdku skontaktowałam się z kierowcą, ale usłyszałam tylko "ronda" (choć rondo po włosku chyba brzmi trochę inaczej), więc z duszą na ramieniu doszłam z grupą do miejsca, które wydawało mi się najbardziej prawdopodobnym punktem spotkania. Okazało się, że kobieca intuicja po raz kolejny mnie nie zawiodła!

---
Spodobał Ci się ten post? Będzie mi  miło jeśli podzielisz nim na Facebooku, albo  zostawisz komentarz :) Danie lajka nic Cię nie kosztuje, a dla mnie to znak, że doceniasz moją pracę.  Zapraszam Cię również na mój facebook'owy fanpage.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz